CIEMNO, PRAWIE NOC – recenzja

Zwiastun nowego filmu Borysa Lankosza (znanego dotychczas głównie z Rewersu) był czymś bardzo świeżym jak na polskie kino. Przez dwie minuty udało się zbudować ciężki klimat i zapowiedzieć osadzoną w wyjątkowo brudnej, mrocznej Polsce opowieść, łączącą elementy horroru z kryminałem. Nawet najzagorzalsi obrońcy rodzimych filmów muszą przyznać, że o dobre horrory w naszym kraju trudno. Niestety, jeśli ktoś zachęcony zwiastunem wybierze się do kina, najprawdopodobniej wyjdzie z niego niezadowolony. Twórcom Ciemno, prawie noc nie udało się bowiem dostarczyć widzom ani wciągającej historii, ani dających się lubić bohaterów, ani okazji do odczuwania strachu.

Temu ostatniemu trudno się dziwić – osoby znające materiał źródłowy (powieść, za którą Joanna Bator zdobyła nagrodę Nike w 2013 roku), na pewno się zgodzą, że trudno nazwać tę książkę horrorem. Sam jestem świeżo po lekturze, co warto zaznaczyć w kontekście całej recenzji. Jest to pozycja dosyć obszerna (około 500 stron), najeżona retrospekcjami i pobocznymi wątkami, oczywistym było, że z wielu z nich trzeba będzie zrezygnować. W tej kwestii jednak twórcy poważnie zawiedli. Ogromna część filmu to retrospekcje, w znacznej mierze niewiele wnoszące do fabuły, natomiast dziejący się we współczesności wątek przycięto tak bardzo, że zupełnie przestał być interesujący.

Główna bohaterka, Alicja, prowadząca dziennikarskie śledztwo w sprawie zaginięcia trojga dzieci, w filmowej wersji jest całkowicie pozbawiona charakteru. Nie wydaje się szczególnie zaangażowana w sprawę, o której pisze, a fakt, że to ona rozwiązała sprawę tego przestępstwa, jest bardziej kwestią przypadku i niezrozumiałego dla mnie zaufania, które w stosunku do niej żywi dyrektor domu dziecka, niż jej kompetencji. Grająca ją Magdalena Cielecka również wypada bezbarwnie, wydaje się jednak, że jest to wina wyjątkowo „topornych” dialogów, a nie samej aktorki. Kreacja postaci jej kochanka, Martina, jest jeszcze bardziej rozczarowująca. Bohater jest nawet bardziej płaski niż w książce, a jakiekolwiek cechy jego osobowości wynikają tylko z tego, że wciela się w niego Marcin Dorociński (choć aktorem jest bardzo dobrym, to zazwyczaj wybiera bardzo podobne do siebie role). Rozmowy głównych bohaterów ciągnęły się w nieskończoność, czasami w tempie nieprzekraczającym kilkunastu słów na minutę, a wypowiadane zdania były nie tylko wyjątkowo sztuczne, ale również w żaden sposób nierozwijające ich charakterów. Dużo lepsze wrażenie zostawiają po sobie postacie drugoplanowe, co prawda zarysowane grubą kreską i tak samo zagrane, ale za to posiadające jakikolwiek charakter. Kreacje Ogrodnika, Fronczewskiego, czy Koniecznej zapadają w pamięć, mimo że wszyscy pojawiają się na ekranie tylko w dwóch lub trzech scenach.

Trudno ocenić, czy chaotyczna struktura filmu będzie przeszkadzać osobie nieznającej książki. Ciągłe przeplatanie się teraźniejszości ze wspomnieniami udało się jednak pokazać w sposób czytelny, co jest godne pochwały, gdyż ekspozycję ograniczono tutaj do minimum. Na niewiele się to jednak zdaje, skoro albo nie jest to szczególnie interesujące (retrospekcje), albo nie do końca ma sens (rozwiązanie sprawy zaginięcia dzieci). Trudne dzieciństwa poszczególnych postaci ukazane zostały w sposób wręcz karykaturalny (w tym świecie albo ktoś bardzo szybko rodziców stracił, albo był przez nich molestowany). Paradoksem jest to, że pomimo tak wielu scen, nie udało się dobrze zaprezentować sytuacji rodzinnej Alicji. Ostatnie pół godziny to najpierw szybkie zakończenie śledztwa (na tyle szybkie, że niektóre rzeczy bohaterowie odkryli w kompletnie niewyjaśniony sposób), a następnie dłużące się zakończenia pobocznych spraw. Dla osób nieznających książki, zakończenie może być niezrozumiałe, dla tych po lekturze – rozczarowujące, bo pozbawione napięcia. Zdecydowanie źle rozplanowano ilość czasu poświęcanego poszczególnym wątkom.

Stojący za kamerą Marcin Koszałka świetnie sprawdził się w roli operatora, a zdjęcia są chyba największą zaletą produkcji dystrybuowanej przez Kino Świat. W obliczu tak słabej historii są jednak niewielkim pocieszeniem. Książkowa fabuła w adaptacji Borysa Lankosza została pozbawiona komentarzy społecznych, a miejscami również logiki; główny wątek zszedł na dalszy plan. Zamiast kryminału wyszło raczej zrobione na poważnie i epatujące przemocą wobec dzieci kino eksploatacji, udające coś więcej niż to, czym w rzeczywistości jest.

 

ZWIASTUN

 

Recenzja

1,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • ocena
Exit mobile version