CZEKAJĄC NA BARBARZYŃCÓW – recenzja

Ciro Guerra, kolumbijski reżyser nominowanych do Oscara filmów Sny wędrownych ptaków i W objęciach węża, w swoim pierwszym anglojęzycznym filmie Czekając na barbarzyńców zabiera widza do wojskowej fortecy na obrzeżach wielkiego państwa. Wraz z doborową obsadą (Mark Rylance, Johnny Depp, Robert Pattinson) tworzy alegorię o okrucieństwach kolonializmu. Film jest adaptacją powieści Johna Coetzeego pod tym samym tytułem i miał premierę na zeszłorocznym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.

Czekając na barbarzyńców koncentruje się głównie na dowódcy (Mark Rylance) fortu na skraju wielkiego Imperium. Jego życie toczy się spokojnym rytmem i składa się głównie z rozwiązywania lekkich sporów między mieszkańcami czy próbach nauki języka tutejszych ludzi. Sielankę zakłóca przybycie zaciekłego pułkownika Jolla (Johnny Depp). Ubrany w elegancki mundur i złowrogo patrzący przez swoje ciemne, okrągłe okulary oficer ma za zadanie zweryfikować informacje o możliwej nadchodzącej inwazji ze strony zamieszkujących stepy barbarzyńskich postaci. Pułkownik jest gotów na kontratak wszelkimi niezbędnymi środkami, a żeby dowiedzieć się więcej o ataku, wykorzystuje brutalne metody do przesłuchania pojmanych tubylców.

Dowódca nie chce jednak być okrutny wobec tych, którym zabrali ziemię. Jest zbulwersowany ideą tortur, ale wydaje się bezradny. Dlatego zaraz po tym, jak pułkownik opuszcza fortecę, robi wszystko, aby życie na nowo wróciło do normy. Wypuszcza więźniów, a tubylczynię (Gana Bayarsaikhan), która została pobita i oślepiona przez swoich prześladowców, przyjmuje do swojego domu. Decyduje też, że wyruszy na wyprawę, aby zabrać dziewczynę z powrotem do jej rodziny. Kiedy wraca, okazuje się, że sprawy w forcie skomplikowały się podczas jego nieobecności. Konformistyczny oficer Mandel (Robert Pattinson) przejął władzę, a dotychczasowy dowódca został oskarżony o zdradę.

Tak jak w przypadku Snów wędrownych ptaków i W objęciach węża, kolumbijski reżyser ukazuje brutalne zderzenie nowoczesności z rdzenną kulturą. Tym razem tworzy polityczną alegorię, brutalnie eksploatującą rdzennych mieszkańców pustynnej kolonii. Przy tym potępia okrucieństwa kolonializmu i okupację wojenną. Wszechobecna cisza wznieca obawy przed zagrożeniem, które wkrótce ma nadejść, zakłócając funkcjonowanie Imperium. Kiedy w końcu nieproszeni przybywają, pustynna placówka staje się potężnym symbolem ludzkiej przyzwoitości próbującej przetrwać brutalne oblężenie zakłócające prawo i porządek. Sam reżyser zwraca jednak uwagę na to, że to nie koczownicy są tytułowymi barbarzyńcami. Okazuje się, że wcale nie musimy tak długo czekać na nadejście nieproszonych.

Od pierwszych scen Mark Rylance powoli buduje swoją rolę, dając nam zobaczyć i odkryć krok po kroku to, jak wygląda prawdziwe życie dowódcy. Kiedy spokój jego fortu zostaje zakłócony, jego twarz z każdym kolejnym kadrem przyjmuje coraz bardziej zmartwiony wyraz. Pomimo tego, że Mark Rylance jako główny bohater trzyma na barkach całą opowieść, tak naprawdę jednak Johnny Depp i jego kreacja pułkownika Jolla jako sadystycznego psychopaty skrada nasze serca. Robert Pattinson, pomimo swojego świetnego występu, nie ma nawet szansy dorównać swoim starszym kolegom. Patrząc na liczbę scen, w których się pojawił, wygląda to tak, jakby znaczna część z nich została wycięta podczas montażu.

Zwracając uwagę na fakt, że Ciro Guerra jest znany ze swoich estetycznych i dopracowanych w każdym szczególe kadrów, być może kilka scen z Pattinsonem zostało wyciętych na rzecz dodatkowych ujęć widoków. Reżyser, tak jak i w poprzednich swoich filmach, dba o każdy szczegół. Nie kończy na zapierający dech w piersiach obrazach stepów czy innych sceneriach znajdujących się wokół Imperium. Troszczy się również o to, aby czarny mundur pułkownika Jolla był perfekcyjnie dobrany i kontrastował z jasnym mundurem dowódcy, a w pomieszczeniach każdy zwój papieru leżał na prawidłowym miejscu. Guerra popada wręcz w skrajność, ukazując nawet rany po torturach u jednego z więźniów, oświetlone światłem z ognia, który tli się obok.

Niestety Czekając na barbarzyńców pozostawia wielki niedosyt. Kończy się równie spokojnie, jak się zaczyna. Pośród zniewalających ujęć alegoria o okrucieństwie kolonializmu nie wybrzmiewa aż tak bardzo, by zrobić na widzach jakieś większe wrażenie. W tym przypadku, trzymając się swoich estetycznych schematów, kolumbijski reżyser nie był w stanie stworzyć czegoś więcej, niż jedynie bajki składającej się z serii zachwycających kadrów. Zapominając o innych elementach filmu, być może za bardzo zdał się na aktorską obsadę, która sama niestety nie była w stanie uciągnąć całej historii. Nie zmienia to faktu, że Czekając na barbarzyńców zasługuje na wyróżnienie, gdyż jest to prawdopodobnie najbardziej zjawiskowy pod względem wizualnym film tamtego roku.

ZWIASTUN

Film jest dostępny na CINEMAN

Recenzja

3 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Czekając na barbarzyńców
Exit mobile version