GDYBY ULICA BEALE UMIAŁA MÓWIĆ – recenzja

Romans, w którym można się zakochać

Na tegorocznych Oscarach nie będzie powtórki sprzed dwóch lat, kiedy Moonlight Barry’ego Jenkinsa niespodziewanie odebrał (i to całkiem dosłownie) statuetkę za najlepszy film La La Landowi Damiena Chazelle’a. Nowe filmy tych dwóch reżyserów na najważniejszej gali rozdania nagród obecne będą tylko w pobocznych kategoriach, a również przyjęcie ze strony publiczności nie było takie, jakiego można się było spodziewać, pod względem finansowym bowiem mają problemy nawet z wyjściem na zero. Jest to o tyle interesujące, że uważam Gdyby ulica Beale umiała mówić za dzieło w niczym nieustępujące poprzedniemu filmowi Jenkinsa.

Z pewnością nie jest to jednak film, który spodoba się każdemu. Szczególnie niezadowoleni po wyjściu z kina będą ci, którzy reagują alergicznie na długie, czasami wręcz przeciągnięte sceny skupiające się na każdym subtelnym ruchu bohaterów i uczuciach panujących pomiędzy nimi. Fabuła jest tutaj drugoplanowa, to dzieło bowiem odbiera się bardziej na poziomie emocjonalnym, niż intelektualnym. W budowaniu poszczególnych ujęć widać dbałość o każdy szczegół, a na pierwszy plan w tworzeniu klimatu wysuwa się powolny ruch kamery oraz, przede wszystkim, bardzo ciekawa i oryginalna muzyka. Inny dobór ścieżki dźwiękowej mógłby sprawić, że przedstawiona tu historia dwojga młodych, zakochanych w sobie ludzi kilkukrotnie wpadłaby w melodramatyczne klisze, których jednak tym razem udało się uniknąć. Niektóre sceny zbudowane są z takim pietyzmem, że niektórzy (szczególnie ci, którzy na tym etapie będą już znudzeni spoglądać na zegarek) mogą je uznać wręcz za autoparodię, ukazującą niektóre sytuacje w bardzo wyidealizowany sposób, podczas gdy inni będą w zachwycie przeżywać te same uczucia, co główni bohaterowie.

Trudno jednak pisać o filmie, nie wspominając w ogóle o, dosyć prostej w tym przypadku, fabule, opartej na książce Jamesa Baldwina o tym samym tytule. We wczesnych latach siedemdziesiątych dwoje znających się od dziecka Afroamerykanów zakochuje się w sobie, chłopak trafia do więzienia za zbrodnię, której nie popełnił, po czym okazuje się, że będą mieli dziecko. Na ekranie obserwujemy na przemian retrospekcje z wcześniejszych etapów ich znajomości oraz starania rodziny głównej bohaterki, Tish, o uniewinnienie ojca jej dziecka. Nie jest to historia w jakikolwiek sposób nowatorska, nie ma w niej również żadnych zaskoczeń, jednak to, jakie napięcie panuje w niektórych, pozornie niezbyt emocjonujących scenach, zasługuje na ogromne pochwały. Problematyczne jest natomiast zaprezentowane podejście do kwestii rasowych. Z jednej strony twórcy zwracają uwagę na wiele nieoczywistych aspektów, o których niektórzy zapominają, mówiąc na przykład o wyższej przestępczości wśród osób czarnoskórych. Z drugiej natomiast, niestety często film zmierza w stronę przedstawiania zero-jedynkowej wizji społeczeństwa, a niektóre wypowiedzi czarnoskórych postaci wielu odbiorców odbierze zapewne jako odwrócony rasizm, przez co odbiją się oni od przesłania tego dzieła. Momentami brakuje w tej kwestii subtelności, na której opiera się cała reszta tego filmu.

Zaskoczeniem jest obsada aktorska. Główne role grają nieznani mi do tej pory aktorzy, mianowicie debiutantka KiKi Layne oraz Stephan James. Oboje sprawdzają się naprawdę przyzwoicie, więc można się spodziewać szybkiego rozwoju ich karier. Furorę w sezonie nagród robi jednak, grająca matkę Tish, Regina King, za rolę, w mojej opinii, zaskakująco nijaką. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że radzi sobie źle, ale jej postać pojawia się tylko w kilku scenach, zagranych bardzo dobrze, jednak bez żadnych zapadających w pamięć momentów. Ciekawostką jest, że kilku bardzo znanych aktorów wciela się tu w postaci pojawiające się tylko na moment, jednak nie chcąc psuć niektórym zabawy, nie będę zdradzał, o kogo chodzi.

Z kina wyszedłem naprawdę zadowolony i zaskoczony tym, jak szybko minęły dwie godziny. Jenkins potrafił sprawić, by pozornie niezbyt oryginalna historia stała się czymś więcej, niż kolejnym ckliwym romansem, a muzyka Nicholasa Britella w pełni zasługuje na przyznanie jej Oscara. Odbiór zależy w dużej mierze od wrażliwości widza oraz jego oczekiwań. Osoby, które poruszył Moonlight, również tym razem powinny być zachwycone.
 

ZWIASTUN

 

Recenzja

4,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • ocena
Exit mobile version