UTOYA, 22 LIPCA – recenzja przedpremierowa

Horror, który wydarzył się naprawdę

22 lipca 2011 roku kilkanaście minut po godzinie 15 dochodzi do wybuchu bomby w Oslo, w okolicy budynków rządowych, w wyniku którego ginie 8 osób. 2 godziny później osoba odpowiedzialna za ten atak dociera na znajdującą się około 40 kilometrów od Oslo malutką wyspę Utoya o powierzchni 12 ha (mniej więcej tyle, co okrąg o średnicy zaledwie 400 metrów), na której tego dnia kilkaset osób było na obozie dla młodzieży zorganizowanym przez Norweską Partię Pracy. Na skutek pierwszego zamachu pomoc dociera na wyspę dopiero po 72 minutach, podczas których napastnik urządza sobie polowanie na znajdujących się tam ludzi. Film Erika Poppego miał pomóc nam poczuć się, jakbyśmy również byli uczestnikami tego wydarzenia. Tylko czy aby na pewno tego chcemy? Tak naprawdę to, czy powinniście ten utwór zobaczyć, zależy tylko i wyłącznie od waszej odpowiedzi.

„Utoya, 22 lipca” zaczyna się od kilku plansz przybliżających nam pokrótce wydarzenia, o których napisałem w poprzednim akapicie, po czym możemy zobaczyć fragmenty prawdziwych nagrań z wybuchu w Oslo, a następnie przenosimy się na Utoyę, gdzie na kilka minut przed pierwszym oddanym przez zamachowca strzałem poznajemy kilkunastoletnią Kaję, główną bohaterkę. Widzimy jak kłóci się z siostrą, dyskutuje ze znajomymi o zamachu w Oslo i wojnie w Afganistanie i poznaje Magnusa, który właśnie dotarł na obóz. Jako widz cały czas odczuwamy jednak niepokój, bo wiemy, że już za chwilę dojdzie tam do być może największej masakry, jakiej kiedykolwiek dokonał jeden człowiek. Bohaterowie to co prawda postacie fikcyjne, jednak wszystkie wydarzenia są oparte na wypowiedziach uczestników zdarzeń.

Cały film wygląda na nakręcony w jednym ujęciu i chociaż oczywiście wiemy, że w środku znajduje się co najmniej kilka cięć, to są one umiejętnie zakamuflowane. Ten zabieg, w połączeniu z (jakżeby inaczej) trzęsącą się przez większość czasu kamerą sprawia, że czujemy, jakbyśmy sami towarzyszyli Kai w trakcie jej walki o życie, co dodatkowo potęgują nagłe ruchy kamery na boki, imitujące nasze rozglądanie się po okolicy. Gdy po raz pierwszy widzimy główną bohaterkę, patrząc w kamerę mówi ona „nigdy tego nie zrozumiecie”, co później okazuje się tylko wyrwanym z kontekstu fragmentem rozmowy telefonicznej z mamą, ale początkowo odbieramy je jako skierowane wprost do nas. Reżyser, chociaż oczywiście w ten sposób przypomniał nam o niemożności odczucia tego samego co ofiary, następnie zrobił prawdopodobnie wszystko, co się w dzisiejszych czasach dało, żebyśmy jak najbardziej się do tego stanu zbliżyli.

Co dosyć niespodziewane, film powiela wiele tropów, które na co dzień możemy oglądać w… horrorach. Mamy tutaj protagonistkę, która momentami postępuje tak irracjonalnie (nawet po uwzględnieniu sytuacji, w jakiej się znalazła), że trudno się powstrzymać przed krzyknięciem „nie rób tego!” w stronę ekranu. Czujemy niesprecyzowane (przez długi czas) zagrożenie, które może w każdej chwili pozbawić bohaterów życia. Co chwilę obserwujemy przerażonych nastolatków biegających po lesie, którzy nie mają się gdzie schować, bo wyspa jest zbyt mała, a na widok potwora, który jest sprawcą tego wszystkiego, musimy bardzo długo czekać, nawet wtedy dostając tylko niewyraźny zarys jego sylwetki. Mimo że w filmie krwi oraz przemocy jest bardzo mało, to wystarczyłoby na miejsce mężczyzny z bronią wstawić jakiekolwiek groźne, nadprzyrodzone stworzenie, a zamiast rekonstrukcji wydarzeń sprzed zaledwie 7 lat mielibyśmy pełnoprawny horror.

W tym miejscu muszę napisać o swoich problemach z tym filmem. Bo czy aby na pewno temat ten powinien być pokazany w taki sposób? Czy zrobienie horroru na podstawie stosunkowo niedawnych wydarzeń, w których zginęło 77 osób, to wizja, którą warto było zrealizować? Według reżysera film ten trzeba było zrobić jak najszybciej, żeby w ten sposób przeciwdziałać nasilającej się fali prawicowego ekstremizmu. Tylko czy oglądanie przez 72 minuty walczących o życie ofiar ataku kogokolwiek przed kolejnym tego typu zamachem powstrzyma? Niemalże na pewno nie. A może zwiększy naszą wrażliwość na akceptowanie poglądów, jakie spowodowały, że zamachowiec się na tę akcję zdecydował? Również nie, bo o jego poglądach dowiadujemy się tylko tyle, że był „prawicowym ekstremistą”. I chociaż w pełni rozumiem, dlaczego w filmie ani razu nie pada nazwisko Andersa Breivika (bo przecież jednym z ważniejszych celów jego zamachu było zdobycie popularności, a co za tym idzie rozpropagowanie swoich idei), to unikając tego tematu trudno oczekiwać, żeby film „Utoya, 22 lipca” oferował widzom coś więcej, niż bardzo przygnębiający 1,5-godzinny seans pełen napięcia, emocji i rozpaczy spowodowanej tym, że to wydarzenie naprawdę miało miejsce. Z jednej strony w przypadku wielu gatunków filmowych chcemy, żeby to, co oglądamy, było jak najbardziej zbliżone do realiów świata, w którym żyjemy, ale świadomość, że strzały, które słyszymy, odpowiadają tym, które w rzeczywistości skończyły się śmiercią 69 uczestników obozu, dla wielu osób będzie po prostu przekroczeniem akceptowalnej granicy realizmu.

Nie mogę odmówić Poppemu, że zrobił naprawdę dobry obraz. Świetnie nakręcony, przekonująco zagrany, wywołujący w widzu uczucie immersji w stopniu, w jakim do tej pory udało się to bardzo niewielu filmom. Mimo to żałuję, że ten film zobaczyłem, bowiem jak na wizytę w kinie dla wielu ludzi będzie to wręcz traumatyczne doświadczenie, które bez wyrzutów sumienia można sobie darować, chyba że chcecie bez obawy o własne życie poczuć namiastkę tego, co czuli nastolatkowie na obozie podczas ataku terrorystycznego. Wyrażenie „tylko dla widzów o mocnych nerwach” rzadko kiedy jest tak trafne, jak w tym przypadku.

Recenzja

3,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • ocena
Exit mobile version