ŻELAZNY MOST – recenzja

Po kilku dużych, niezbyt udanych polskich premierach w ostatnich tygodniach, dostajemy coś z przeciwnego bieguna. Zamiast starającej się wyglądać jak klasyczny film sensacyjny z USA, sterylnej Ukrytej gry, mamy tutaj historię o górnikach, mocno osadzoną w polskich realiach. Udało się również nie wpaść w drugą, dużo powszechniejszą w rodzimym kinie skrajność i oszczędzono widzom oglądania patologii i realistycznej przemocy co kilka minut. A jako że tak wyważone filmy w polskim kinie nie zdarzają się zbyt często, warto poświęcić Żelaznemu mostowi nieco uwagi.

Już w pierwszej scenie, jeszcze zanim zdążymy poznać bohaterów, zostaje nam przedstawiony główny temat filmu. Pracujący w kopalni Oskar (grany przez Łukasza Simlata), utknął w zawalonym na skutek tąpnięcia korytarzu. Chociaż cała sytuacja była oczywiście tylko nieszczęśliwym wypadkiem, to w pewnym sensie przyczynił się do niej kierownik, a zarazem wieloletni przyjaciel zaginionego, Kacper (Bartłomiej Topa), który od kilku miesięcy miał romans z jego żoną i w pracy zawsze wysyłał Oskara na przód, gdzie niebezpieczeństwo jest największe.

Film można podzielić na dwie części. Pierwsza składa się głównie z retrospekcji sprzed wypadku, budujących relacje trojga głównych bohaterów (Kacpra, Oskara oraz jego żony Magdy). Chociaż niektóre sceny udało się bardzo ładnie zainscenizować, jest to zdecydowanie słabsza połowa tej produkcji. Postacie są zbyt słabo zarysowane, żeby można było się emocjonalnie zaangażować w ich losy, a pomiędzy aktorami brakuje chemii. Role Simlata i Topy, chociaż poprawne, są powtórką z ich wcześniejszych dokonań. Zwłaszcza ten pierwszy gra postać, którą można byłoby podmienić z kilkoma jego wcześniejszymi kreacjami i trudno byłoby zauważyć różnicę.

Im dłużej trwa film, tym mniej jest jednak retrospekcji, a główną osią fabuły staje się akcja ratunkowa. W tej części udało się przy zastosowaniu bardzo oszczędnych środków zbudować duże napięcie, które utrzymuje się do ostatniej minuty filmu. Ciekawie prezentują się sceny w kopalni, a długa scena w namiocie, przypominająca nieco Locke’a czy Winnych, zdecydowanie podnosi moją ocenę całości. Debiutująca reżyserka, Monika Jordan-Młodzianowska, bardzo dobrze potrafiła zakończyć całą historię, tak by końcówka z jednej strony wywołała silne emocje, ale z drugiej nie była przeciągnięta o żadną nadmiernie melodramatyczną scenę. Chociaż po wyjściu z kina miałem wrażenie, że niektóre bardzo ważne wątki nie zostały w satysfakcjonujący sposób domknięte, to mógł to być zamierzony efekt, bowiem w ostatnich scenach to, co dzieje się pomiędzy postaciami, opiera się głównie na niedopowiedzeniach.

Być może zabrakło tu kilkunastu minut, by lepiej pokazać sam romans (film jest bardzo krótki, trwa nieco ponad 80 minut), mimo tego jednak możemy obejrzeć zaskakująco poruszający obraz. Wbrew temu, czego można się spodziewać po opisie, Żelazny most można zakwalifikować jako thriller, a im bardziej oddala się od melodramatu, tym lepiej się go ogląda. Prosty, kameralny film, którego ostatnie minuty działają idealnie.

Recenzja

3,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Żelazny most
Exit mobile version