HAPPY OLD YEAR – recenzja

Happy Old Year to opowieść, w której główna bohaterka podejmuje się niemożliwego – odgracenia swojego domu. Może się nam przydać nieco inspiracji do porządków podczas kwarantanny. Tyle czasu spędzamy teraz w naszych czterech ścianach, że może warto zastanowić się czy otaczają nas wyłącznie potrzebne i sprawiające nam radość rzeczy. Jeśli tak nie jest – może warto się ich pozbyć. Tak przynajmniej postanowiła Jean.

Główna bohaterka (Chutimon Chuengcharoensukying) oddała się idei minimalizmu. Zainspirowana swą szwedzką podróżą i pewną sławną Japonką postanawia oczyścić swoje życie z niepotrzebnych już przedmiotów z przeszłości. Rzeczy, które przez lata zalegają w naszym domu, zaczynają jednak nabierać unikatowego znaczenia. Łączą się ze wspomnieniami, tymi złymi i dobrymi, ale również z konkretnymi ludźmi z minionych lat. To spowoduje, że genialny pomysł na wysprzątanie i wyremontowanie domu stanie się dla Jean i jej bliskich bolesnym powrotem do nieuporządkowanej przeszłości, z którą teraz będą zmuszeni się zmierzyć.

Przyznam, iż już sam tytuł przykuł moją uwagę. Był zaprzeczeniem nowych, szczęśliwych początków. Happy Old Year, tajski melodramat, jest na wskroś bolesną, ale też mądrą opowieścią, której nie można odmówić życiowości i człowieczeństwa. Trudno jednak stwierdzić, że reżyser, Nawapol Thamrongrattanarit, dał nam jakąkolwiek jednoznaczną odpowiedź na któreś z wielkich pytań, pojawiających się w naszych głowach, gdy próbujemy się uporać z przeszłością. Życie ludzkie jest na tyle skomplikowane, tak zresztą, jak sam człowiek, że może po prostu nie da się jej udzielić. Przedstawia on zaś drogę, jaką przebyła Jean, próbując uporać się z dawnymi czasami. Lecz to widza mianuje jedynym sędzią, który ma ocenić, czy warto było podejmować ową rozrywającą serce wyprawę. Jean bowiem nie tylko musiała ostatecznie pożegnać się z miłością swego życia, którą niegdyś porzuciła bez słowa, ale także wyrzucić ze swej rzeczywistości własnego ojca.

,,Minimalizm jest jak filozofia buddyjska” – to stwierdzenie jest zdaniem otwierającym cały film. Można spekulować, o ile powinniśmy zagłębiać się w interpretację tych inicjacyjnych słów. Intrygujący jest jednak fakt, iż filozofia buddyjska opiera się na czterech prawdach dotyczących cierpienia. Co więcej, ta azjatycka filozofia stwierdza, iż pierwotnym źródłem cierpienia jest niewiedza. Można spostrzec w tym pewną alegorię do fabuły Happy Old Year. Pozór szczęścia i spokoju, a zarazem stagnacja, w której egzystowała nie tylko rodzina Jean, ale i jej były chłopak, Aim (Sunny Suwanmethanont), może być ową niewiedzą, a nawet brakiem chęci poznania realiów. Wiedzy na temat tego, co się straciło, a także tego, jaka jest teraźniejszość. Takie podejście stanie się źródłem cierpienia. Choć można spojrzeć na to z zupełnie odmiennej, lecz równie prawdopodobnej strony. Może Jean rzeczywiście samolubnie starała się narzucić wszystkim swój sposób myślenia, by poczuć się lepiej. Jak już wspomniałam, Thamrongrattanarit czyni nas sędziami i to właśnie nam pozostawia postrzeganie jego dzieła. Myślę, że warto podjąć się tej refleksji, do czego oczywiście Was gorąco zachęcam.

Poza samą historią i refleksją, do której skłania film, ogromnie podobało mi się jego wykonanie. Happy Old Year podzielono na części, każda z nich ponumerowana, podpisana. Przedstawiały one dość kontrowersyjne zasady, według których miało dojść do udanego oczyszczania przestrzeni. Akcja pomiędzy owymi podtytułami była ich życiowym komentarzem, który zdecydowanie pokazywał, że teoria i praktyka to dwie różne sprawy oraz to, że bardzo często łatwiej jest coś powiedzieć, a trudniej zrobić. Co więcej, cały film utrzymany jest w neutralnych, miłych dla oka kolorach, które doskonale korespondują ze spokojnym przebiegiem akcji. Brak w nim krzykliwości czy taniej sensacji, wyróżnia go właśnie owa prostota, do której zresztą tak bardzo stara się dążyć główna bohaterka. Zachwycająca jest również ścieżka dźwiękowa – powolna i instrumentalna. Istotnie wzmacniała wymowę wielu scen i pozwalała jeszcze lepiej wejść w rzeczywistość filmu.

Mimo wielu zalet, które kryje w sobie Happy Old Year, jego niespieszność może niektórym dać się we znaki. Powolne, często smutne i bolesne sceny bywają nużące. Mimo iż cała akcja dąży do finalnego momentu, podjęta do niego droga wydaje się niekiedy zbyt długa. Choć z pewnością wzmaga to sentymentalno-melancholijny wyraz filmu. Co więcej, żałowałam, że nie rozwinięto bardziej kreacji postaci z rodziny Jean. Uważam, że rozwinięcie ich wątków mogłoby jeszcze bardziej wzbogacić fabułę, szczególnie iż byli oni bezpośrednio wplątani w projekt remontu domu. Niemniej, muszę przyznać, iż wady Happy Old Year są niewielkie przy tym, jak świetnie dopracowanym jest on filmem.

Wielki, głęboki, bolesny! Happy Old Year podejmuje niełatwy temat, pozornie przykryty trywialnym przedsięwzięciem sprzątnięcia domu. Ukaże Wam niezwykłą podróż w przeszłość i to, jakie przyniesie ona konsekwencje nie tylko dla samej Jean, ale też dla jej bliskich. To nie pieniądze, materiały czy przestrzeń staną się wyzwaniem tego remontu, ale rzeczywiste zmierzenie się z tym, co było oraz z tym, co jest. Bardzo polecam Wam wejście w tę niecodzienną historię. Mimo trudnych przeżyć warto spróbować!

film dostępny na: Netflix

Recenzja

4 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Happy Old Year
Exit mobile version