MOŻE PORA Z TYM SKOŃCZYĆ – recenzja

Chaos (nie)kontrolowany

W Może pora z tym skończyć jest scena, w której główna bohaterka (Jessie Buckley) krytykuje Kobietę pod presją – arcydzieło Johna Cassavetesa – nazywając je wtórnym dziełem sztuki. Zarzuca mu między innymi nagromadzenie środków ekspresji, idiotyczną symbolikę oraz zmarnowanie początkowego potencjału, przez co, mimo genialnej kreacji Geny Rowlands, nie udaje się ukazać osamotnienia jej bohaterki. Jak na ironię, tymi samymi słowami można opisać również najnowszy film Charliego Kaufmana.

Na samym początku sposób prowadzenia narracji przywodzi na myśl styl Terrence’a Malicka. Głos z offu przy akompaniamencie kojącej muzyki oraz kamerze zdającej się szukać piękna w codziennych rzeczach – fakturze tapety czy wpadających przez okno promieniach słońca – zdradza nam prawdziwe odczucia bohaterki. Od ponad miesiąca tkwi w związku z Jakiem (Jesse Plemons), choć myśl o zerwaniu nie daje jej spokoju. Postanawia jednak zostawić wątpliwości dla siebie i wraz z partnerem wyruszyć na wieś, by tam poznać jego rodziców.

Jednego z pierwszych powodów do obaw, co do jakości całego filmu, dostarcza rozmowa między bohaterami, która odbyła się w samochodzie. Brak chemii między nimi spowodowany nieumiejętną reżyserią idzie tu w parze ze sztucznie brzmiącymi dialogami, w które co jakiś czas, na chybił trafił, wrzucone zostają tytuły książek i filmów. W konsekwencji zamiast naturalnej konwersacji dostajemy jedynie banały wkładane w ich usta przez scenarzystę.

Zwiastun obiecywał jednak, że najlepsze dopiero przed nami. Klimat na pograniczu paranoi miał przyjść wraz ze spotkaniem z rodzicami, w tym z Toni Collette pozostającą w roli matki z horroru Hereditary. Punktem wyjścia do kolejnej fascynującej podróży w głąb kreatywnego umysłu Kaufmana wydawały się też detale, takie jak choćby dziwaczne zachowanie psa, który mimo suchej sierści wyglądał, jakby dopiero co wyszedł z wody oraz niezwykle intrygujący motyw pewnego zdjęcia z dzieciństwa. Tymczasem tajemniczy urok szybko uleciał, film zaś stopniowo uginał się pod naporem niewykorzystanych pomysłów.

Okazało się bowiem, że Kaufman gra dokładnie tymi samymi kartami, co w przypadku Zakochanego bez pamięci czy Synekdochy, Nowy Jork, próbując opowiedzieć o przemijaniu za pomocą tych samych środków – urzeczywistnieniu surrealistycznych wizji. Czasowe zawirowania czy symboliczna obecność starca noszą jednak znamiona autoparodii. Porozrzucane elementy nie pasują do siebie tak, jak w poprzednich filmach, toteż reżyser postanawia je na siłę posklejać. Co rusz przywraca nas na właściwe tory interpretacyjne, prowadząc za rękę przez swój labirynt przy pomocy doprecyzowującej nieścisłości bohaterki, która z subtelnością Velmy ze Scooby-Doo, tłumaczy oczywiste kwestie. Ostatecznie film grzęźnie w bagnie zmarnowanych szans i ślepych zaułków, a cała ta niespójność, narracyjny i stylistyczny chaos w finale zamienia się w potwora Frankensteina, przechodząc w trudny do zniesienia kicz.

Może pora z tym skończyć jest zatem tym samym dla Synekdochy, Nowy Jork czy Anomalisy, co ostatnie filmy Woody’ego Allena dla Annie Hall i Manhattanu. Bezduszną imitacją wielkiego kina; powidokiem dawnego geniuszu.

 

ZWIASTUN

Recenzja

2 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Może pora z tym skończyć
Exit mobile version