PADDLETON – recenzja

Przyjaciele na śmierć i życie

Ich mieszkania położone są dokładnie pod sobą – Andy mieszka u góry, a Michael na dole. Ci panowie spędzają ze sobą niemal każdą wolną chwilę i mają swoje własne rytuały. Co się więc stanie, jeśli u jednego z nich zostanie zdiagnozowana nieuleczalna choroba?

Chory na raka Michael (Mark Duplass) prosi swojego najlepszego przyjaciela, a zarazem sąsiada, Andy’ego (Ray Romano), o uszanowanie jego decyzji w ważnej sprawie. Chce bowiem odebrać sobie życie, zanim jego choroba zacznie go niszczyć. Opcji wynikających z konsultacji z lekarzami nie ma zbyt wiele, ponieważ nie dają mu oni szans na powrót do zdrowia. Michael mówi Andy’emu o istnieniu procedury, która pozwala na zażycie śmiertelnej dawki konkretnych pigułek w zaciszu swojego domu. Oprócz akceptacji jego wyboru, prosi go też o to, by mu w tym towarzyszył. Dostaje receptę, jednak okazuje się, że apteka, która wydaje owe medykamenty, jest położona o sześć godzin drogi stąd. Przyjaciele wyruszają więc w długą trasę i spędzają ostatnie wspólne chwile.

Tradycją Michaela i Andy’ego jest gra w paddletona (do której sami wymyślili zasady) pod fasadą starego kina samochodowego. Praktykują również wspólne seanse filmu o kung-fu – Śmiertelny cios. Znają niemal wszystkie sceny na pamięć, a swoją ulubioną potrafią nawet odgrywać. Podczas oglądania zazwyczaj jedzą własnoręcznie zrobioną pizzę. Ich dialogi pełne są urokliwego komizmu, a zwłaszcza włączając w to niewzruszoną powagę Andy’ego. Z kolei temat raka nie jest poruszany jako coś, o czym trudno mówić i nie zostają do niego użyte wielkie słowa. Jest czymś rzeczywistym, do czego można się przyzwyczaić.

Paddleton to drugi, po Blue Jay (2016), reżysersko-scenariuszowy duet Alexa Lehmanna z Markiem Duplassem. Czuć tutaj mocno estetykę Sundance, nie tylko w obrazie, ale także w nastroju. Film można by określić jako słoneczny komediodramat. Podejmuje trudny i bolesny temat, jednak pokazuje wszystkie jego aspekty, często w rozczulający, zabawny sposób, w rozluźniającej atmosferze żartu. Dramatyczne sceny odbywają się w ciszy. Nie ma żadnego podbijania nastroju ckliwą muzyką ani tandetną przesadą w grze aktorów. Wszystko w tym filmie jest tak naturalne i bliskie rzeczywistości, że zupełnie nie czujemy się jakbyśmy oglądali fikcyjną opowieść. Michael i Andy stają się naszymi przyjaciółmi, naszymi sąsiadami, a nie zwykłymi aktorami odgrywającymi swoje scenariuszowe role. Mark Duplass ma to do siebie, że jakiejkolwiek postaci by nie zagrał, nie da się go nie lubić. Większość jego filmowych kreacji można uznać za podobne, nie odstaje od nich również ta w Paddletonie. Nawet w Dziwaku (2014), gdzie gra psychopatycznego mordercę, jest niezaprzeczalnie uroczy.

Nie ma ani jednego czynnika w filmie, który mógłby nas odrzucić. Kombinacja składająca się z kolorów otoczenia czy poszczególnych pór dnia, ustawień kadru, ścieżki dźwiękowej czy bohaterów i ich dialogów jest absolutnie znakomita. Można zauważyć, że kadry są niezwykle przemyślane, skomponowane wręcz, a niektóre nawet symetryczne. Nawet ujęcia kręcone w zamglone popołudnie wydają się nam ciepłe i słoneczne. Muzyka jest spokojnym, wyrównanym tłem, a nie eskalującą podniosły nastrój aranżacją.

Jakim cudem można tak pięknie opowiedzieć o śmiertelnej chorobie i wielkiej przyjaźni? Bo tak właśnie należy określić Paddletona – jako piękną opowieść. Bez niepotrzebnego patosu i wydumanych narracji. Paradoksalnie wywołujący u nas łzy, tylko po to, by zaraz je otrzeć. Ten film przytula swojego widza w taki sposób, że nie chcemy się od niego odklejać. Zatem jeśli brakuje wam ostatnimi czasy przyjemnej dawki ciepła, seans Paddletona z pewnością rozwiąże ten problem.

 

 Film jest dostępny na:

Recenzja

4,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Ocena
Exit mobile version