Od kilku lat niemiecka organizacja One Fine Day Films stara się pomagać afrykańskim (a zwłaszcza kenijskim) filmowcom w tworzeniu swoich projektów. Z poprzednimi owocami tej kooperacji mało komu w Polsce udało się zapoznać, jednak ich najnowszy obraz ma szansę na nieco większe zainteresowanie. Supa Modo to bowiem dramat z elementami filmu superbohaterskiego, który każdemu, niezależnie od wieku, ma coś do zaoferowania. Lepszej okazji do zapoznania się z kinem rodem z Afryki może w tym roku nie być.
Główną bohaterką filmu wyreżyserowanego przez Likariona Wainainę jest Jo, zafascynowana kinem akcji dziewczynka, której idolami są Jackie Chan i amerykańscy superbohaterowie. Poznajemy ją w momencie, gdy, śmiertelnie chora, wychodzi ze szpitala. Po powrocie do domu nastrój stara się jej poprawić jej starsza siostra, która przy pomocy sąsiadów pomaga Jo w spełnianiu marzeń w ostatnich dniach życia. W tym samym czasie Jo odkrywa w sobie nadprzyrodzone moce.
Podczas oglądania filmu wielokrotnie miałem skojarzenia z książką Oskar i pani Róża. Głównym tematem obu dzieł jest walka o to, by dziecko, któremu zostało bardzo niewiele czasu, zdołało jak najwięcej przeżyć przed śmiercią i możliwie najprzyjemniej spędzić ostatnie dni. Starania te opierają się na budowaniu w głowie dziecka nieszkodliwej iluzji. W Oskarze… opiera się ona jednak na podkreślaniu bliskości śmierci, podczas gdy Supa Modo oferuje eskapistyczną zabawę i niedopuszczanie do głowy myśli o tym, co nieuchronne. W powieści francuskiego pisarza chłopcu pomaga tylko jedna starsza pani, w kenijskim filmie zaś dziesiątki, może nawet setki osób. Gdy cała wioska angażuje się w tworzenie filmu, by sprawić trochę przyjemności Jo, wydaje się to naturalne i pełne entuzjazmu, podczas gdy podobne sceny w amerykańskiej produkcji wyglądałyby prawdopodobnie sztucznie i nadmiernie ckliwie. Ta wspólnotowość, którą w bardziej rozwiniętych krajach trudno znaleźć, wydaje się najciekawszym elementem filmu, chociaż nie potrafię ocenić, czy kenijska rzeczywistość naprawdę wygląda w ten sposób i dopuszczam możliwość, że to tylko odrobinę utopijna wizja twórców.
Ze względu na bardzo krótki czas trwania (nieco ponad 70 minut), nie wszystkie wątki udało się dobrze poprowadzić. Motyw supermocy Jo, który na początku wydaje się najważniejszy, ostatecznie okazuje się nie mieć większego znaczenia. Fabuła jest prosta, a rozwiązania, które mają zmienić poglądy postaci, zawsze idą po linii najmniejszego oporu, kończąc zaistniałe konflikty w ciągu kilkunastu sekund. Idąc na film familijny, nikt raczej nie spodziewa się jednak skomplikowanych portretów psychologicznych, więc nie jest to duża wada. Na plus zaś wypada aktorstwo – Stycie Waweru dołącza bowiem do grona dobrze czujących się przed kamerą dzieci, oddając z jednej strony entuzjazm granej przez nią postaci, a z drugiej wyjątkową w tym wieku dojrzałość. Świetnie wypadają też małe role, zwłaszcza gdy oglądamy film stworzony przez wioskę Jo. Jedni aktorzy są idealnie przerysowani, inni wcielają się w najbardziej nieumiejących grać ludzi na świecie, ale wszyscy są w tym autentyczni.
Ostatnie minuty, czyli właśnie pokaz filmu w filmie, są chyba najmocniejszą stroną tej produkcji. Podobnie jak w całym dziele, jest w nich zaskakująco dużo radości, zważając na bardzo smutną historię, którą przedstawia. Idealnie pasuje tutaj wyświechtane określenie „emocjonalny rollercoaster”. Dzięki odmiennej perspektywie niż ta, do której jesteśmy w Europie przyzwyczajeni, niezbyt rozbudowana fabuła wypada interesująco i bezpretensjonalnie. Chociaż starszemu widzowi prawdopodobnie film ten nie zostanie w głowie na długo, to na wspólny seans z dziećmi (dystrybutor Stowarzyszenie Nowe Horyzonty sugeruje 9 lat+) powinien to być idealny wybór, szczególnie dla wszystkich rozczarowanych datą polskiej premiery Toy Story 4.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Supa Modo
Dyskusja