VELVET BUZZSAW – recenzja

Horror w świecie sztuki

Niecierpliwie czekaliśmy na kolejny popis reżyserski Dana Gilroy’a, debiutującego fenomenalnym Wolnym strzelcem w roku 2014. Dobrze, że i tym razem mogliśmy naoglądać się na ekranie Jake’a Gyllenhaala. Z tym że w zupełnie innej kreacji.

Jake wciela się w rolę wyrachowanego krytyka sztuki – Morfa Vanderwalta. Bohater, nieco zagubiony w temacie swojej orientacji seksualnej, wchodzi w relację z Josephiną (Zawe Ashton) agentką, pracującą dla dyrektorki galerii – Rhodery Haze (Rene Russo). Josephina wykrada dzieła swojego dopiero co zmarłego sąsiada Vetrila Dease’a, co wiąże się z gigantycznym sukcesem sprzedażowym. Wszyscy odbiorcy sztuki Dease’a są nią niezwykle zafascynowani. Zaczynają się jednak schody, gdy okazuje się, że jego obrazy są nawiedzone i krzywdzą każdego, komu wpadną w ręce – swoją drogą, w dość wyrafinowany i niepowtarzalny sposób. Każda kolejna śmierć jest znacznie bardziej niedorzeczna od poprzedniej.

Velvet Buzzsaw ma w sobie ogromne pokłady absurdu, które zwiększają się wraz z rozwojem historii. Im dalej zmierzamy, tym bardziej zaczynamy się zastanawiać, co trzeba mieć w głowie, żeby wpaść na takie, a nie inne rozwiązania fabularne. Kula, mająca być przebojem wystawy sztuki współczesnej, jako idealne mordercze narzędzie do odcinania kończyn? Zabójcza farba spływająca z obrazów? Czy może wreszcie magicznie ożywiony tatuaż, wydrążający śmiertelną dziurę w ciele ofiary? To oczywiście tylko niektóre z makabrycznych pomysłów reżysera.

Postać grana przez Gyllenhaala zdobywa naszą sympatię. Zachowuje nawet dozę obłąkania Louisa Blooma z Wolnego strzelca, szczególnie pod koniec filmu, kiedy sprawa obrazów Dease’a zaczyna wymykać się bohaterom spod kontroli. Rene Russo znów bierze na warsztat postać odrobinę samotnej i nastawionej na zysk kobiety sukcesu. Duet Gyllenhaal-Russo ponownie więc świetnie sprawdza się na ekranie. Dyskomfort może powodować za to boleśnie teatralna postać Josephiny (co może wynikać z gry aktorskiej Zawe) i płytki Jon Dondon, któremu poskąpiono trójwymiarowości. John Malkovich niestety nie zdołał uratować filmu swoją zaszczytną obecnością, gdyż jego wątek został wyraźnie stłamszony przez pozostałe.

Seans Velvet Buzzsaw można pomylić z oglądaniem serialu telewizyjnego. Film jest wielowątkowy, każda występująca w nim postać przynosi ze sobą swoje problemy. Centrum wszelkich wydarzeń jest galeria sztuki Haze. Co jakiś czas przenosimy się z akcją do fikuśnych nowobogackich posiadłości naszych bohaterów. Film nie jest wysmakowany formalnie – ani w warstwie wizualnej, ani w dźwiękowej, co wcale nie znaczy, że nieprzyjemnie się go ogląda. Nic z tych rzeczy, połykamy obraz kawałek po kawałku, jednak bez większego wysiłku intelektualnego, czy percepcyjnego z naszej strony. Gilroy pozbywa się tego specyficznego klimatu, który znamy z Wolnego strzelca. Rezygnuje z impresyjnych świateł nocnego miasta na rzecz florydzkiego materializmu i pozbywa się niesamowitych portretów psychologicznych, by zbadać groteskę i teatralność. Duża szkoda. Miłośnicy debiutu reżyserskiego sprzed czterech lat, którzy liczyli na dzieło wywołujące podobne emocje, mogą być co najmniej zawiedzeni.

 

 Film jest dostępny na:

Recenzja

2,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Ocena
Exit mobile version