Minimalizm we współczesnych produkcjach science fiction cz. 2 – podsumowanie

Nawiązując do pierwszej części artykułu, należy stwierdzić, że w każdym z wymienionych przeze mnie tematów wiodących możemy znaleźć dzieło utworzone w duchu minimalizmu, a listę ich tytułów ciągnąć w nieskończoność. Na potrzeby tego artykułu ograniczyłam się jednak do wyboru tylko trzech najciekawszych, z pewnych względów bliskich memu sercu i estetyce tytułów.

 

Wynalazek/Primer (2004) reż. Shane Carruth

Mało kto jest w stanie sobie wyobrazić, że można zrobić naprawdę udany film z budżetem niewykraczającym ponad 7 tysięcy dolarów. Carruthowi się to udało, chociaż musiał się zmierzyć z realiami filmowego biznesu i brakiem hojności potencjalnych sponsorów (ten temat zgrabnie przemycił także do fabuły). Twórca Wynalazku to jedyny w swoim rodzaju człowiek orkiestra, który w produkcji odpowiada za reżyserię, scenariusz, montaż, oprawę muzyczną, a na dodatek gra jedną z głównych ról.

Historia wyjściowa ukazana w Wynalazku to przypadek dwóch inżynierów – Aarona i Abe’a, którzy w wolnym czasie konstruują w swoim garażu małe urządzenie częściowo blokujące grawitację i czyniące lżejszymi przedmioty w nim przebywające. Potem odkrywają, że owe urządzenie wykazuje potencjał podróżowania w czasie i zaczynają z nim eksperymentować. W tym momencie fabuła, dzięki swoim rozwiązaniom narracyjnym, zupełnie się komplikuje, przez co kompletnie zmyla i dezorientuje widza. Sposób prowadzenia narracji to niemal najistotniejszy element tego filmu, tuż obok użycia „zgniłej” żółci w scenach plenerowych i „antyseptycznej” zieleni w ujęciach wewnętrznych lub częstych zbliżeń na detale maszyn.

Abe i Aaron, podczas pracy nad swoim wielkim wynalazkiem, są zupełnie odizolowani od reszty społeczeństwa. Dzieło nie odnosi się do magiczności ani fantastyki, natomiast porusza temat natury czasu, kontroli nad nim i jej następstw oraz tożsamości czy roli człowieka w łańcuchu przyczynowo-skutkowym naszej rzeczywistości. Wynalazek to bardzo powolny „film unaukowiony”, niemal całkowicie wyprany z emocji, używający bohaterów jedynie jako nośników pewnych zachowań. Ilość wykorzystanych miejsc akcji oraz pobudzających widza bodźców w obrazie jest bardzo ograniczona, co razem z redukcją tropów fabularnych wprowadza stan zwiększonej koncentracji (mogącej przekształcić się w zwyczajne znużenie). Muzyka w tle nie odwraca uwagi od oglądanych wydarzeń, co dodatkowo nie komplikuje utrudnionego już odbioru.

 

Druga Ziemia/Another Earth (2011) reż. Mike Cahill

Produkcja jest trochę droższa od Wynalazku, bo jej budżet szacuje się na około 100 tysięcy dolarów. Jej twórca, Mike Cahill, to również człowiek wielozadaniowy, ponieważ jest odpowiedzialny za reżyserię, scenariusz i operatorstwo.

Rhoda, jeszcze jako nastolatka mająca przed sobą świetlaną przyszłość, powoduje wypadek samochodowy, prowadząc po pijanemu. Po wyroku i kilkuletniej odsiadce dowiaduje się, że z potrąconej przez nią rodziny przeżył tylko mężczyzna – John Borroughs, profesor i kompozytor. Podejmuje decyzję, by go odnaleźć i zadośćuczynić za tę tragedię, na miejscu jednak strach jej na to nie pozwala. Postanawia zamiast tego zatrudnić się u Johna jako sprzątaczka, by się do niego zbliżyć. Po jakimś czasie rozwija się między nimi uczuciowa relacja. Drugie dno historii to tytułowa druga Ziemia, czyli alternatywna rzeczywistość, w której żyją dokładne kopie mieszkańców naszej planety.

Bohaterowie w dość wyraźny sposób manifestują swoją izolację – zarówno Rhoda, jak i John czują się społecznymi wyrzutkami i to z powodu tej samej tragedii (w skutkach odczuwanych jednak z dwóch przeciwnych perspektyw). Film porusza tematy dotykające decyzji moralnych, odkupienia win, chęci cofnięcia czasu i uzyskania drugiej szansy. Tło fantastycznonaukowe to tylko dodatek do psychologicznej historii. Emocje są tutaj schowane, co nie znaczy, że nie da się ich wyczuć. Nie są natomiast sztucznie uwypuklane, a zaznaczone bardzo subtelnie, co jest zdecydowanym atutem i zbliża dzieło do rzeczywistości znanej widzowi. Dzięki oszczędnej grze aktorskiej, dynamizm i emocjonalne wybuchy są zredukowane do minimum. Cała koncepcja fantastycznonaukowa wyjaśniana jest głównie w warstwie dźwiękowej – w postaci fragmentów wykładu pewnego badacza oraz komentarzy naukowców w audycjach radiowych i programach telewizyjnych. Rzecz dzieje się w świecie, który znamy na co dzień, a jedynym ciałem obcym jest tytułowa druga Ziemia, figurująca na niebie. Miejsca akcji ograniczone są do dwóch mieszkań, szkoły, pobliskiej stacji metra, plaży i ulicy. Gdyby stworzyć Drugą Ziemię od nowa, w wersji bardziej wystawnej, okraszonej większą dozą efektów specjalnych, z profesjonalnym kadrowaniem i wysokiej jakości ujęciami, sfera emocjonalna i psychologiczna, tak ważna w tym filmie, zostałaby odsunięta na dalszy plan i z pewnością nie wybrzmiałaby w sposób tak wyraźny, jak w pierwotnej formie.

 

Embers (2015) reż. Claire Carré

Na platformie Kickstarter produkcja zebrała 23 tysiące dolarów, więc w ogólnym rozrachunku z pewnością nie kosztowała o wiele więcej. Reżyserka tego dzieła jest jednocześnie scenarzystką (w duecie z Charlesem Spano) i montażystką.

Film przedstawia kilka historii-tułaczek bohaterów cierpiących z powodu wirusa niszczącego pamięć. Nie mają wspomnień, nie pamiętają niczego, za czym potencjalnie mogliby tęsknić. Jako widzowie jesteśmy wrzuceni w sam środek akcji, ponieważ my także nie mamy żadnych wspomnień związanych z filmowymi postaciami. Nie wiemy o nich absolutnie nic, oprócz tego, co dzieje się z nimi teraz – w ulotnej chwili, która zaraz zostanie zapomniana.

Tutaj minimalizm wyczuwalny jest troszeczkę inaczej niż w przypadku dwóch pozostałych filmów. Każda z postaci jest zdana tylko na siebie. Podejmuje własne decyzje i podąża własnymi drogami. Na swój własny sposób radzi sobie z niesprzyjającymi okolicznościami – część z nich opiera się na pierwotnych instynktach, a pozostali podchodzą do sytuacji racjonalnie i z większą ostrożnością. Narracja skupia się na kilku osobach, jednak z zachowaniem jedności miejsca i czasu akcji. Można powiedzieć, że mimo tego, iż postacie borykają się z kompletną samotnością i izolacją, to stanowią swego rodzaju społeczność, sami o tym nie wiedząc. W scenografii przeważają wyludnione tereny i ruiny, które z pewnością wykorzystane zostały w stanie „surowym”. Największy postęp technologiczny zdradza wnętrze schronu, w którym ukrywa się jedna z głównych postaci razem ze swoim ojcem. Bunkier jest wyposażony w specjalny system zabezpieczający mieszkańców przed wirusem amnezji. Naturą Embers jest to, że się dzieje. Trwa. Bez gwałtownych skrętów fabularnych, a już na pewno bez wielkich widowiskowych scen. To szczególnie cichy film. Jakiekolwiek muzyczne kompozycje występują bardzo rzadko. Mało w nim słów, emocji jest również niewiele, a jeżeli już są, to sygnalizowane w sposób niewerbalny. Temat postapokalipsy ma to do siebie, że za każdym razem, gdy jest pochłaniany przez odbiorcę, walczy on później z ogromem refleksji na temat życia i jego bezsensu. Produkcje postapokaliptyczne są z reguły niesamowicie depresyjne, właśnie dzięki temu, że poruszają kwestie metafizyczne. W Embers tło post-katastroficzne to jedynie pretekst, by opowiedzieć historię o sile więzi między dwoma osobami, pragnieniu wolności, a w szczególności o przeżywaniu chwili teraźniejszej.

 

By stworzyć kompletną listę wybitnych filmów należących do opisanego przeze mnie nurtu, do tych trzech dzieł należy dołożyć (oprócz Kochanka idealnego (2018) i Odkrycia (2017), których recenzje możecie przeczytać na łamach Fali Kina tu i tu) takie tytuły jak: Upstream Color (2013), Errors of the human body (2012), Frequencies (2013), Advantageous (2015), Coherence (2013), I Origins (2014), Melancholia (2011), Monsters (2010) oraz wyżej wspomniane Na własne ryzyko (2012), Czworo do pary (2014), In Your Eyes (2014), UFO (2018) i Alien Abduction (2014).

Exit mobile version