Nasze filmowe wspomnienia – dyskusja na fali #5

Memento - Christopher Nolan

Witam was serdecznie w kolejnej odsłonie dyskusji na Fali! Tym razem będzie nieco nostalgicznie – chciałbym porozmawiać o naszych filmowych wspomnieniach związanych z lepszymi czasami dla nas, miłośników kina, czasami, gdy możliwa była wycieczka do kina czy branie udziału w festiwalach. Seans danego filmu to jednak często o wiele więcej, niż niczym niezakłócone wpatrywanie się w ekran – na odbiór danego filmu często wpływa też miejsce, towarzysząca mu otoczka oraz osoba siedząca na fotelu obok. Dzięki tym rzeczom często zapamiętujemy proces oglądania danego filmu na długi czas, nawet, jeżeli nie uznajemy go za zbyt udane dzieło. 

Na nostalgiczną wycieczkę wybierzemy się dzisiaj w składzie: ja – Robert, Karol, Piotr, Kamila, Krzysztof, Martyna oraz Magdalena. Dla Krzysztofa, nowego członka redakcji, będzie to pierwsza dyskusja na Fali – powitajmy go gorąco! Rolę grafiki promocyjnej artykułu pełni kadr z filmu Memento Christophera Nolana.

Robert Solski: Witam wszystkich. Jako że jesteśmy nie tylko recenzentami, ale też stałymi bywalcami festiwali, zdecydowanie jest o czym dyskutować. Oddajmy się naszym filmowym wspomnieniom. 

Karol Laska: Witam, dzień dobry!

Piotr Migdałek: Dzień dobry.

Kamila Cieślik: Siemka wszystkim!

Krzysztof Wall: Dzień dobry.

Martyna Kaczmarska: Hej!

Robert Solski: Martyny dawno nie widziałem na rejonach, więc oddam jej głos jako pierwszej!

Martyna Kaczmarska: Nie chcę jako pierwsza, bo nie mam pomysłu XD Muszę się zainspirować, haha.

Robert Solski: Ktoś pomoże koleżance?

Karol Laska: Ja mogę. Czasy licealne, główny zawód: gejmer. Do kina chodziłem sporadycznie na jakieś Marvele, Warcrafty czy inne blockbustery. Było super przyjemnie, aż w końcu tak mi się spodobała ta sala kinowa, że zaczynałem wykupować bilety na coraz więcej tytułów. I pamiętam, że trzy konkretne tytuły: Milczenie Scorsesego, Manchester by the Sea Lonnergana, a przede wszystkim La La Land Chazelle’a udowodniły mi, że te filmy mogą być czymś o wiele bardziej fascynującym. I wtedy zaczął się już dziki szał dwóch filmów dziennie, a League of Legends poszło w odstawkę. Filmoznawca: geneza.

Martyna Kaczmarska: Jedna z sytuacji, która zapadła mi w pamięć wyglądała następująco: po raz setny rzucałam palenie na poważnie, ale akurat uwaliłam egzamin z angielskiego. Postanowiłam więc, że zamiast paczki szlugów, w ramach wyczilowania, kupię bilet do kina. Padło na Bliskość Kantymira Bałagowa (ciekawostka – Bliskość była naszym filmem roku 2018). I podziałało. Z seansu wyszłam tak rozdygotana, że nie byłam w stanie myśleć o niczym innym. Poszłam więc do Carrefoura po szlugi i odreagowałam dymkiem.

Magdalena Tobjasz: U mnie początki były bardziej domowe. Najpierw filmowe wieczorki z rodziną – od komedii po kryminał, później wyjścia do kina ze znajomymi. Z czasem zaczęły mnie interesować coraz to dziwniejsze i dziwniejsze filmy. Wtedy odkryłam, że kino, przy dobrym repertuarze, może być o wiele ciekawsze i wręcz wymagające intelektualnie.

Piotr Migdałek: O, może ja się podzielę historią, jak właściwie poznałem Roberta. Połączył nas wyjątkowy film i równie wyjątkowa pora, czyli 9 rano. Trzymałem miejsce jakiemuś kolesiowi z Elle Fanning na profilowym, który szukał kolegów na grupie Sfilmowanych w nitce o NH. Obraz to Mektoub: Pieśń Pierwsza, czyli chyba najgorszy film (albo jeden z najgorszych) do oglądania przed śniadaniem. Reszta to już historia…

Robert Solski: Często wspominam tamte dni, tamte noce, Piotrze…

Tamte dni, tamte noce – Luca Guadagnino

Piotr Migdałek: Czas beztroski…

Robert Solski: A jeśli o tamtych dniach i nocach mowa – ja opowiem trochę bardziej frustrującą anegdotkę. Na moim pierwszym seansie Call Me By Your Name podczas AFF byłem jedną z pierwszych osób na sali, zająłem wiec wygodne miejsce na samym jej środku. A gdy zaczęły wchodzić tabuny ludzi, tuż przede mną usiadł bardzo, ale to bardzo wysoki pan – tak wysoki, że większość seansu przechylałem się na boki; z lewej do znajomej, Gosi, z drugiej do jednego z bardziej wiekowych uczestników festiwalu. Na szczęście film był na tyle magiczny, że szybko o tym zapomniałem, ale w pamieć zapadło.

Karol Laska: Panowie, czyżbyście szykowali się na gościnny występ w sequelu Guadagnino?

Piotr Migdałek: Luca namierzył Roberta po jego koncie na Filmwebie, szykuje się sequel dekady!

Kamila Cieślik: Jeśli o mnie chodzi, to najwięcej zawdzięczam chyba mamie. Od dziecka dość często chodziłyśmy wspólnie do kina, ale też oglądałam z nią dużo filmów w telewizji. Ona zresztą sama w młodości myślała o filmoznawstwie, więc raczyła mnie jakimiś ciekawostkami ze świata kina. Pamiętam, że miała różne notesy z wycinkami. Ale że bardzo ją ciągnęło też w kierunku kryminałów, to i ja oglądałam przeważnie seriale kryminalne zamiast bajek. Pamiętam, jak miałam może z osiem lat – mama już spała, a ja sobie radośnie oglądałam Brudnego Harry’ego, haha. Rozkręcałam się stopniowo. W czasach gimnazjum oglądałam bardzo dużo filmów, chociaż wtedy też lubiłam powtarzać te same filmy w kółko, z różnymi osobami, żeby poznać ich punkt widzenia. Dziś trochę mi już na to szkoda czasu, czego żałuję. Moje pierwsze seanse kinowe, poza kilkoma bajeczkami, to były przede wszystkim dokumenty w IMAX-ie. Moja mama była bardzo na nie nakręcona, więc w ciągu kilku lat obejrzałam większość produkcji. Kurczę, otworzenie Plazy z kinem 3D w Krakowie to było coś…

Karol Laska: Moim pierwszym seansem był Artur i Minimki przez zakazane „M”. Zawsze było to dla mnie straszniejsze od Voldemorta.

Krzysztof Wall: Ja chciałbym wspomnieć moją pierwszą wizytę w kinie. Był to disneyowski film familijny George prosto z drzewa. Swoją polską premierę miał w listopadzie 1997, więc podejrzewam, że do chrzanowskiego kina zawitał między grudniem 1997 a lutym 1998 roku. Miałem więc niecałe trzy lata i do dziś zapamiętałem z tego seansu tylko jedną rzecz: tukana. Nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknego ptaka. Aż się zwróciłem w stronę mamy i powiedziałem „Patrz, mamo, jaki ładny ptak, jaki ma ładny dziób!”. Produkcja pewnie niezbyt ambitna, ale muszę przyznać, że wcześnie zacząłem.

Robert Solski: Czekaj, jesteś z Chrzanowa?

Krzysztof Wall: Z wioski pod Chrzanowem.

Robert Solski: O kurczę, to już wiadomo, o czym będzie kolejna dyskusja…

Karol Laska: Ja jeszcze pana Krzysztofa nie powitałem oficjalnie na Fali, ale przez jakiś czas dzieliliśmy tę samą salę wykładową, więc pozdrawiam.

Piotr Migdałek: Może przybliż nam swój proces myślowy, Robert…

Karol Laska: Robert to rasista i ksenofob na tle lokalnym.

Piotr Migdałek: Pewka, że tak.

Robert Solski: Pewno, a co.

Krzysztof Wall: Również cię, Karolu, pozdrawiam – wierzę, że słońce świeci przez okienko.

Robert Solski: Również witam pana Krzysztofa i pochwalę się, że dziś zostaliśmy znajomymi na Facebooku!

Krzysztof Wall: Ale o co chodzi z tym Chrzanowem…?

Robert Solski: To po prostu śmieszna nazwa, nieważne. Dobra, ale do rzeczy. Byliście może na seansie mother! podczas AFFu? Bo to dopiero był rollercoaster.

mother! – Darren Aronofsky

Piotr Migdałek: Niestety nie, nie mieszkałem wtedy jeszcze we Wrocławiu.

Kamila Cieślik: Byłam na seansie mother! w Cinema City. Całe szczęście, że nie zmarnowałam na nie żadnego festiwalowego slotu, bo do tej pory bym żałowała.

Karol Laska: Nie widziałem filmu mother! i nigdy nie byłem na żadnym poważnym festiwalu. A teraz, gdy już miałem być, to wybuchła pandemia.

Piotr Migdałek: Eh, kiedy dostajesz się na 3 dni do Cannes, a pandemka wjeżdza na pełnej…

Robert Solski: To ja wam opowiem, co się na tym seansie działo. Na mother! było fascynująco – cała cala krzyczała, wyklinała i dokładała swoją cegiełkę do tworzenia wszechogarniającej atmosfery jednego wielkiego niepokoju. Serio, chyba nigdy nie byłem na seansie pełnym tak wielu emocji – nawet wszyscy siedzący i nieruszający się, ruszali się coraz bardziej i mniej siedzieli, niż wyglądało to pierwszy rzut oka. Dantejskie piekło, choć raczej biblijne… Pamiętam, że zagadałem wtedy do jakiejś dziewczyny, która była cała roztrzęsiona i co chwilę mówiła o tym, jak to bardzo nienawidzi Aronofsky’ego.

Kamila Cieślik: O, ja też przeżyłam jeden taki wstrząsający seans. Oglądałam Schyłek dnia Nemesa w ramach Spotkań z filozofią, prowadzonych przez wykładowców UG. Sam seans był już wyzwaniem, bo to jeden z bardziej rozdygotanych filmów, jakie widziałam w życiu. A przynajmniej na mnie podziałał wyjątkowo mocno. I tak sobie siedziałam na sali po seansie, dyskusja się rozpoczęła, ale non stop włączało się do niej (a właściwie przerywało) kilka osób z sali, które zaczęły atakować prowadzących, wytykać im błędy czy wyśmiewać ich stopnie naukowe. Trwało to ponad godzinę, aż sami doktorzy stwierdzili, że dyskusja jednak nie ma sensu, trudno. Jad, który wylał się z tych ludzi – dodatkowo w połączeniu z uczuciem przytłoczenia po filmie – to było dla mnie za dużo jak na jeden wieczór.

Piotr Migdałek: Nie spotkałem się nigdy z czymś takim podczas żadnej dyskusji. Nawet powiem, że zdążyło mi się prowadzić taką jedną. Przed kwarantanną nasz DKF czasem odwiedzał Nowe Horyzonty. Była to Sala Samobójców, więc trochę się pośmialiśmy, ale ogólnie przebiegło to w bardzo pozytywnej atmosferze. Jakoś nie umiem sobie wyobrazić takiej sytuacji, ale mimo tego dobrze wiem, co musieli czuć.

Karol Laska: Ta sytuacja brzmi dosyć filmowo. Nie wiem, czy chciałbym jej doświadczyć.

Kamila Cieślik: Gdzie jak gdzie, ale raczej w kinie człowiek nie spodziewa się takich sytuacji.

Robert Solski: To mi coś przypomniało. Na początku studiów poszedłem na pokaz połączony z dyskusją. Seans Pewnego razu w listopadzie. Udałem się tam z przyjaciółką (pozdro dla Julii). Jakość ruchomych obrazów przed nami kompletnie zbiła nas z nóg – chichotaliśmy do siebie praktycznie co drugą scenę. Oczywiście nie zostaliśmy na dyskusji i przykro mi trochę z powodu obecnego tam reżysera, ale co mogę powiedzieć – rzadko wystawiam oceny rzędu 2/10, a ten się załapał. A co do wcześniejszego przytyku do mother! – Kamila, pewnie w domu na telefonie oglądałaś, i to jeszcze w pełnym słońcu, to się nie podobał…

Kamila Cieślik: Tak, dokładnie tak było. To wcale nie przez dostanie łopatą w twarz od Darrena…

Karol Laska: Moja urocza wykładowczyni przysięgła na Boga, że jeżeli zobaczy nas kiedyś oglądających film na telefonie, to zadba o to, abyśmy nie zaliczyli przedmiotu. To nie tak, że dwie moje 10/10 oglądałem na telefonie… 

Robert Solski: Widziałem kiedyś gościa w tramwaju, co oglądał tak Irlandczyka. Pozdr Scorsese ziomeczku.

Piotr Migdałek: Dunkierka tylko na mp3! Robert, myślę, że atmosfera festiwalowa zrobiła ci film.

Kamila Cieślik: Czy ja wiem wiem, myślę, że akurat to nie jest tak istotne. Jeśli film wciągnie, to się nawet przestaje dostrzegać takie niedogodności. Chociaż wiadomo – co ekran kinowy, to ekran kinowy. Ale co do tego, co napisałeś wcześniej, Robert: no coś ty, Pewnego razu w listopadzie trzyma jakiś poziom. Gdybyś go zobaczył – jak ja – podczas FPFF, to byś pewnie bardziej docenił, bo jednak na tle takiej dawki polskiego kina wybijał się dość pozytywnie!

Robert Solski: Kamila, opowiedz coś więcej o festiwalach, bo mi znowu się coś przypomniało i chcę to jakoś naturalnie wpleść w dyskusję!

Kamila Cieślik: Haha, no nie wiem, co mogłabym rzec o festiwalach, żeby to wyszło teraz naturalnie. Ale no, festiwale jednak mocno zmieniają odbiór. Fajnie wkładają filmy w jakiś kontekst, łatwiej je porównywać ze sobą, ale też mam wrażenie, że często zaburzają obiektywizm. Znów wrócę do FPFF, ale to wyjątkowy przykład, bo jednak nagromadzenie kiepskich filmów bywa dość duże – no i wtedy łatwo o zachwycenie się czymś, czym normalnie byśmy się nie zachwycili, bo hej, w końcu seans, który nie boli. Plus festiwale tworzą też świetną atmosferę, co – znów – może zaburzyć obiektywizm. Zwłaszcza podczas Nocnych Szaleństw na Nowych Horyzontach.

Robert Solski: Ja podczas Nowych Horyzontów urządziłem sobie sam dzienne szaleństwo, bo jedyne piwo, jakie tam otworzyłem na seansie, to Harnaś na zakończenie festiwalu prawie czterogodzinnym Siedzącym słoniem (10/10 btw).

Siedzący słoń – Hu Bo

Karol Laska: Harnaś + Siedzący słoń. Kultura wysoka przenika się ze smakiem prowincjonalnego spożywczaka.

Robert Solski: Krzysztof, coś milczysz. Na jakiej ty „fali”  kina jesteś, jak już ci słów zabrakło?

Karol Laska: Trzeba było nie zaczynać znajomości od obrażania Chrzanowa.

Piotr Migdałek: Okazało się, że mam 30 km do Chrzanowa, także gdy dyskusja się skończy, sprawdzę, co u Krzycha. Hmm, ale co do tematu poruszonego wyżej –  moglibyśmy wejść w polemikę, jaki trunek najlepiej nadaje się do konkretnych filmów.

Kamila Cieślik: Wszystkie do wszystkiego się sprawdzą, nie bądźmy małostkowi.

Piotr Migdałek: Czy Aż poleje się krew smakuje lepiej do Dębowego Mocnego, czy może do najdroższego whiskey z barku twojego ojca? Oczywiście mam na myśli smak wizualny…

Karol Laska: Na slow cinema tylko pół litra.

Piotr Migdałek: Pff, raczej palinka…

Karol Laska: A na Lyncha MDMA.

Robert Solski: Oglądam teraz Twin Peaks, i do Lyncha to zdecydowanie tylko damn fine cup of coffee i pączki.

Krzysztof Wall: Prosta kwestia – do Starej Baśni. Kiedy Słońce było bogiem wyłącznie miód pitny, najlepiej trójniak Piastowski, bo jeden z najlepszych.

Robert Solski: Co do początków oglądania filmów… kurczę, w sumie nie pamiętam. Wiadomo, zaczynało się od blockbusterów i animacji, ale pierwsze seanse zaliczyłem w małym brzeskim kinie, które puszczało filmy miesiąc/dwa po oficjalnej premierze Nie pamiętam pierwszego filmu, ale oglądało się tam m.in. Odlot, Toy Story 3, Na Fali czy czwartego Indiana Jonesa; ale pierwszy seans w takim prawdziwym kinie-kinie zaliczyłem we Wrocławiu, gdzie obejrzałem z rodziną Podróż do wnętrza Ziemi w 3D. To dopiero robiło wrażenie w tamtym czasie!

Karol Laska: Czyli z Falą związany byłeś od zawsze.

Martyna Kaczmarska: Nie mam takich przeżyć, w sumie zawsze film związany był z moimi przeżyciami wewnętrznymi, więc ciężko mi się wpisać w we flow, które wynikło w tej dyskusji. Mogę dodać jedynie, że mega lubię chodzić do kina sama, bo to dla mnie trochę takie przeżycie wewnętrzne. Może poza chodzeniem na filmy z Barbie w roli głównej – wtedy karmię moją wewnętrzną nastolatkę i fajnie wiedzieć, że nie jestem w tym sama.

Piotr Migdałek: Chciałem w sumie dodać swoją historię o tym, jak się to wszystko zaczęło, ale praktycznie niczym się nie różni od historii Karola. Były gierki, Marvele i akcyjniaki, ale wszystko rozkręciło się po La La Landzie i Oscarach 2017. Później kariera gejmera odeszła do lamusa, ale i tak skończyłem na polibudzie…

Karol Laska: Pomyślmy… Film Powrót Bena. Cinema City. Dosyć przyjemny tytulik, wciągnąłem się. Mija około 30 minut filmu i nagle stopklatka. Tak patrzę, 10 sekund, 15 sekund, 30 sekund. Kurde, to chyba nie jest celowy zabieg reżysera. Patrzę na ludzi, oni też się na siebie oglądają, aż w końcu ktoś wychodzi, by zgłosić potencjalny problem z filmem. Przychodzi pani, przeprasza za utrudnienia (czekaliśmy jakieś 20 minut) i puszcza film od początku. Mówimy jej, że już trochę go obejrzeliśmy. I następnie 10 minut spędziliśmy na tym, aby mówić stop, gdy film był przewijany. Przedziwna sytuacja, przez którą zapamiętałem Powrót Bena bardziej niż powinienem.

Robert Solski: To ja z La La Landem mam taką historię, że byłem na dwóch seansach po sobie w KNH – La La Land i Manchester by the Sea. Chyba rzadko zdarzają się dni, w których można obejrzeć takie dwie perełki tuż po sobie. Potem ściągnąłem La La Land z internetu i obejrzałem jeszcze w domu, doprowadzając tym samym babcię do szaleństwa tym, jak głośno leciały piosenki. Następnie obejrzałem film z każdą możliwą osobą, pomógł mi też okiełznać się z „dorosłością” po maturze i z kryzysem podczas sesji na studiach; obecnie widziałem ten film już około ośmiu razy i nie zamierzam przestawać.

La La Land – Damien Chazelle

Karol Laska: La La Land wyrasta trochę na tytuł, który wychował pewne pokolenie. I to pewnie przez to swoje niepretensjonalne podejście do miłości i kina samego w sobie. Chazelle już na zawsze w moim sercu, szczególnie wtedy, gdy angażuje Goslinga. #gayforgosling to mój hashtag, jakby co.

Piotr Migdałek: Podpisuję się pod każdym słowem. No, emfaza na ostatnie zdanie.

Karol Laska: Już miałem pytać…

Martyna Kaczmarska: La la land to film typu „płakłam” i „żyćko”.

Kamila Cieślik: To ja mam też historyjkę związaną z La La Land, ale jest dość głupia. Film widziałam raz, w kinie, chyba nawet byłam wtedy chora. No, w każdym razie, nie jestem nim aż tak zachwycona! Raz szłam z przyjaciółką po Gdyni i ludzie oglądali wyświetlany na ścianie galerii film Chazelle’a, ale ja miałam akurat jakieś zaćmienie umysłowe i w ogóle tego nie dostrzegłam, choć słyszałam muzykę. Zapytałam więc Edytę: „Czemu oni patrzą w ścianę?” :’)

Karol Laska: Pewnie chodziło Ci o Goslinga i mięśniowy fundament.

Kamila Cieślik: Tak więc chyba już zawsze z La La Land będzie mi się kojarzyć dzień mojej chwały.

Robert Solski: I tym pozytywnym akcentem dobrze byłoby zakończyć! Dzięki wszystkim za udział.

 

W dyskusji udział wzięli: Robert Solski, Karol Laska, Piotr Migdałek, Kamila Cieślik, Krzysztof Wall, Martyna Kaczmarska oraz Magdalena Tobjasz. Za korektę dziękujemy niezastąpionej Oldze Tyszce.

 

Exit mobile version