Witam was serdecznie w kolejnej odsłonie dyskusji na Fali! Dziś porozmawiamy o tegorocznej edycji On Art. Festiwalu Kina i Sztuki, letniego festiwalu filmów głównie krótkometrażowych, oraz produkcjach, które już udało nam się w ramach tegoż obejrzeć. On Art 2020 odbywa się jednocześnie w 10 miastach Polski, w wielu przepięknych lokalizacjach, m.in. na terenie: Muzeum Narodowego, Łazienek Królewskich, Pałacu Królikarnia czy Zamku Królewskiego. W ostatnich latach festiwal znany był jako Kino i Sztuka. W roku 2018 organizatorzy poszerzyli formułę o międzynarodowy konkurs filmów o sztuce. Do tegorocznego konkursu zakwalifikowało się aż 102 filmów z wielu krajów świata; najwięcej z Europy i USA, a także m.in. z Kanady, Brazylii, Argentyny, Japonii, Hong Kongu i innych krajów. Wśród wybranych tytułów znalazły się 33 filmy średnio- i długometrażowe (powyżej 30 minut). On Art trwa od 3. lipca do 6. września w postaci pokazów plenerowych.
O festiwalu rozmawiamy z redakcją w składzie: Robert, Krzysztof, Kamila, Karol oraz Piotr.
Robert Solski: W pierwszej kolejności chciałbym was jednak zapytać, jak zapatrujecie się na całą inicjatywę – repertuar z pewnością nie trafi do każdego, czy w On Arcie albo poszczególnych produkcjach jest waszym zdaniem coś, co jednak odróżnia ten festiwal od innych gigantów, takich jak Nowe Horyzonty czy Krakowski Festiwal Filmowy? Coś, co sprawia, że warto mimo wszystko zainteresować się tym „offowym” wydarzeniem?
Krzysztof Wall: Na pewno pokazuje, jak można zainteresować widzów czymś już znanym, co jest jednocześnie kreatywne i obierające indywidualny tor. Urocza produkcja Dear Mr Burton uderza w tony znajome fanom kina Tima Burtona, puszcza oko w stronę fandomu Poego oraz Lovecrafta, a jednocześnie stara się z tych elementów upiec własny mały torcik.
Kamila Cieślik: Tematycznie ON ART skierowany jest w podobną stronę, co Krakowski Festiwal Filmowy – przewaga dokumentów i krótkich metraży. Ale myślę, że tym, co ON ART wyróżnia na tle innych festiwali, jest duża ilość produkcji opowiadających o sztuce – zarówno tej klasycznej (Mucha, Malewicz, Duchamp), jak i całkiem współczesnej.
Karol Laska: Mnie na pewno ujęła skala i różnorodność całego festiwalu. Tytułów jest naprawdę sporo i to z przeróżnych części świata. Każdy z nich przedstawia coś w stu procentach autorskiego, a kreatywność niektórych form (szczególnie tych video-artowych) nie raz sprawiła, że oglądałem całość z uwagą. I fajnie, że takie mniejsze dzieła mają swoją festiwalową platformę.
Piotr Migdałek: Mnie zaciekawiły od samego początku niecodzienne sekcje, czyli impresja i video art. Wprowadzają one widza w aurę rodem z Ars Independent czy nawet ten klimat stricte przypisywany festiwalom o charakterze performatywnym. Nawet w segmencie dokumentalnym, Symfonia fabryki Ursus wychodzi z ram konwencjonalnego dokumentu, a wydawałoby się, że przyziemniej tematycznie być nie może.
Robert Solski: Też uważam, że to całkiem ciekawe przedsięwzięcie – zebranie mniejszych, artystycznych form z całego roku w jednym miejscu to super pomysł i szansa na zaistnienie twórców, którym ciężko przebić się ze swoimi dziełami, w Polsce i poza nią. Dlatego miło mi, że jako Fala objęliśmy nad tegorocznym On Artem patronat – zapraszamy do śledzenia oficjalnego fanpage’a wydarzenia, na którym organizatorzy regularnie dodają informacje o pokazach w kinach studyjnych w całej Polsce; mimo stanu pandemicznego, na szczęście dość sporo „studyjniakow” wznowiło już swoją działalność. Co jednak zwróciło moją uwagę przede wszystkim, to fakt, że propozycje repertuarowe On Artu bardzo często odrzucają fabularność i ciąg przyczynowo-skutkowy – nawet jeśli mamy do czynienia z filmem trwającym, powiedzmy, 5 minut, to raczej rzadko możemy trafić na klasyczny, klarowny układ wstęp-rozwinięcie-zakończenie. Wynika to prawdopodobnie z samej tematyki – awangarda ram gatunkowych jest dla sztuki współczesnej bardzo charakterystycznym motywem, ciężko więc oczekiwać, by uchroniły się od niej i filmy. Jak zapatrujecie się na takie produkcje? Lubicie czasem oddać się artystycznemu performance’owi, czy jednak – jako kinomaniacy – preferujecie większą klarowność przekazu i łatwiej przyswajalne treści?
Karol Laska: Takie eksperymenty mogłyby męczyć przy trochę dłuższym metrażu. Tutaj idealnie sprawdza się forma tych pięciu, dziesięciu, piętnastu minut. Jest zwięźle, ale intensywnie. Ten festiwal jest też doskonałym przykładem na to, w którym miejscu znajduje się pozycja autora jako takiego. Można tworzyć oryginalne treści, ale niemalże zawsze odwołuje się do już istniejących motywów czy dokonań twórców. Przykładem jest niemiecki film Kugelmensch, który w swojej strukturze odwołuje się zarówno do dokonań niemieckich ekspresjonistów filmowych, jak i surrealistów francuskich, a szczególnie J. Cocteau. Pomimo licznych tropów film zachowuje jednak swój styl i działa jako autonomiczne dzieło.
Kamila Cieślik: Dobrym przykładem tego, co mówisz, jest chociażby Not an Irrelevant Trifle, który jest kolażem pięknych czarno-białych kadrów, uzupełniających cytaty Junga i Freuda – ale przy braku jakiegokolwiek komentarza z offu.
Robert Solski: Brzmi spoko! Od siebie dodałbym zaledwie trzyipółminutową produkcję Winding Wool Leny Jabłońskiej, który jest impresjonistyczną filmową interpretacją obrazu autorstwa Eugene Carriera o tym samym tytule. W zaledwie kilka minut udało się uchwycić w ruchu specyficzny klimat grozy, który towarzyszy nam podczas patrzenia na nieruchomy obraz. Takie eksperymenty formalne są dość niecodzienne i interesujące. Przechodząc dalej, filmy w ramach On Artu posegregowane są głównie według trzech kategorii: dokument, impressja i video-art. Karol, mówiłeś, że zapoznałeś się z tymi ostatnimi. Zechciałbyś nam je pokrótce scharakteryzować? Bo osobiście po raz pierwszy mam do czynienia z taką formą i oglądając I didn’t go to Crimea…, nie wiedziałem do końca, na co zwracać uwagę i co wyciągnąć z przekazu w takiej postaci.
Karol Laska: Właśnie o tym filmie chciałem wspomnieć. Warto zaznaczyć, że polskie dzieła impresyjne i video-artowe trzymały naprawdę świetny poziom, a I didn’t go to Crimea... jest tego świetnym przykładem. Krótko mówiąc, forma video-art przypomina trochę performance kamery filmowej, choć w wielu z tych tytułów spore znaczenie miała także postprodukcja – głównie montaż. Przykładowo tajwańskie No Land to Live składało się z kilkunastu statycznych ujęć nocnych, pokazujących ulice Tajwanu. Charakterystycznym zabiegiem było tu nałożenie pewnego filtru z efektami specjalnymi w fazie montażu, dzięki czemu całość nabrała iście magicznego, bardziej wymownego klimatu. Ale zdarzają się też takie cuda jak I didn’t go Crimea…, który najprawdopodobniej powstał w komputerowym silniku graficznym i stał się pewnego rodzaju metamorfozą albumu o podłożu historycznym. Zdarzały się też bardziej filmowe video-artowe dzieła, takie jak japońskie TSUKURIME, które postawiło na ciasne zdjęcia, dynamiczny montaż oraz poetycką narrację z offu. Innymi słowy, dla każdego coś dobrego. Każde dzieło to osiągnięcie artystyczne innego rodzaju, a jednak startujące w tym samym konkursie.
Robert Solski: Osobiście postawiłem bardziej na dokumenty. Pierwszym filmem, który przykuł moją uwagę, był polsko-brytyjski Felicia and the Clown; krótki dokument opowiadający o mężczyźnie w średnim wieku, wykonującym zawód klauna i jego relacji z córką i wnuczką. Dość ciekawe wejście w inny świat i tematyka, ale miałem duże poczucie zmarnowanego potencjału – film ślizga się po wielu wątkach, pokazując codzienne życie głównych bohaterów, mam wrażenie jednak, że nie dążył do ukazania niczego konkretnego, urwał się dość szybko i bezpuentowo; a przynajmniej puenta ta nie była dla mnie wystarczająco czytelna. Obejrzałem kilka innych dokumentów, problem ten okazał się być regułą – duża część krótkometrażowych dokumentów zwyczajnie nie ma zakończenia i ciężko mi uchwycić, co dokładnie powinienem z danego seansu „wyłowić”, co powinno mi zostać w głowie. Spotkaliście się z podobnym odczuciem?
Karol Laska: Może to wynikać z tego, że trudno płynnie zakończyć dokument, jeżeli życie samo nie zapracuje na zakończenie.
Robert Solski: Bardzo poetycko patrzysz na świat, Karolu…
Karol Laska: Dziękuję.
Krzysztof Wall: Być może nie zawsze chodzi o puentę? Proza życia i scenki rodzajowe też odsłaniają widzowi pewien obraz, który dla każdego będzie mieć inny wymiar.
Kamila Cieślik: Na początku śmiałam się w duchu, że Felicia and the Clown, to taka polska odpowiedź na Klauna Wrinkles’a, który w zeszłym roku krążył po festiwalach – no ale jednak nie, niestety. Mnie w tych dokumentalnych opowieściach bardzo urzekła historia Zenona Miroty – fotografa związanego ze Stocznią Gdańską. Z jaką czułością on o niej opowiada! A dźwięki pracy, rytm Stoczni, nazywa wręcz muzyką. Dodatkowo całość zwieńczona jest pięknymi fotografiami pana Zenona.
Robert Solski: Z jakimi dokumentami jeszcze się zmierzyłaś, Kamila? Coś wartego uwagi?
Kamila Cieślik: Bardzo podobały mi się krótkie metraże z serii Living Heritage: Cheongsam i Papercutting. Pierwszy opowiada o qipao, najpopularniejszym tradycyjnym chińskim ubiorze kobiecym. Na jego temat wypowiada się mistrz krawiectwa. Drugi natomiast, jak można się domyślić, dotyczy sztuki wycinania z papieru małych dzieł sztuki. To niesamowite, z jaką precyzją można posługiwać się nożyczkami i tworzyć tak misterne wzory i obrazy, nie szkicując nawet wcześniej żadnych linii pomocniczych.
Robert Solski: To będę musiał nadrobić! Ja sam widziałem jeszcze chociażby polskiego Julka – krótki dokument o mężczyźnie z autyzmem, który marzy o dołączeniu do lokalnego chóru. I tutaj podobnie jak z Felicia and the Clown – kończy się i urywa bardzo szybko, ciężko więc się wkręcić, ale twórcy Julka, w przeciwieństwie do Felici zrobili na tyle dobrze, że dali nam dość sporo czasu spędzić z bohaterem – przez to nawet, jeśli nie przekona nas historia, mamy poczucie namacalnego obcowania z opowieścią, jest to mniej fragmentaryczne i bardziej spójne.
Kamila Cieślik: Bardzo fajne były też Filmy z epoki smogu – antologia trzech krótkich metraży dotyczących naszych rodzimych problemów z zanieczyszczeniami powietrza. W temacie dokumentów, warto wspomnieć też o Symfonii fabryki Ursus, w którym byli pracownicy przywołują wspomnienia poprzez odtwarzanie gestów znanych im z pracy. Całość wieńczy wspaniały pokaz „tańca” z wykorzystaniem maszyn.
Piotr Migdałek: Symfonia […] szczególnie przypadła mi do gustu ze względu na niecodzienne połączenie formy z treścią. Wizualnie trzyma się bliżej tej ludzkiej, robotniczej strony. Natomiast przez pantomimiczne aktorstwo, któremu towarzyszy dźwiękonaśladowcza symfonia pracowników, staje się czymś niezwykle oryginalnym. Widać dużo serca włożonego w formę, by dopełnić to audiowizualne przeżycie, jednocześnie oddając hołd tym, którzy poświęcili lata swojego życia na budowanie renomy marki dobrze znanej każdemu Polakowi.
Robert Solski: Tak, Films from the smog były super – chyba najciekawsze z tych, które udało mi się obejrzeć i coś, co zdecydowanie będę polecał znajomym. Ta trzyaktowa krótkometrażówka bywa oczywiście nieco tendencyjna, ale porusza aktualny temat w kreatywny i oryginalny sposób, nie stroniąc przy tym też od humoru. Do tego takie twarze jak Seweryn i Stenka to zawsze miły widok, nawet w krótkim metrażu na festiwalu, który nikogo nie obcho… znaczy, na małym festiwalu. Oczywiście żartuję, bardzo lubimy On Art Festival.. wracając, co sądzisz o Carrie? Bo to chyba jedna z niewielu polskich produkcji fabularnych, biorących udział w konkursie.
Kamila Cieślik: Carrie to bardzo przyjemna krótkometrażówka zainspirowana powieścią Stephena Kinga. Młoda aktorka dostaje angaż w sztuce na jej podstawie, nastroje w grupie teatralnej są jednak bardzo napięte – stopniowo granica między fikcją a rzeczywistą niebezpiecznie się zaciera. Ogólnie bardzo przyjemny seans.
Robert Solski: Przyjemny, ale osobiście miałem poczucie niedosytu. Doceniam bardzo klimat rodem z książki i ogólnie thrillerowy mood, bo to fajny, niepokojący krótki metraż. Zdecydowanie warto, jeśli lubicie się z Kingiem i podobnym klimatem grozy. Konkludując – jak ogólnie oceniacie swoje doświadczenia z filmami z On Artu? Ja całkiem pozytywnie – oglądałem dość wybiórczo, warto jednak czasem zagłębić się w produkcje, z którymi raczej nie obcuje się na co dzień. Na pewno nadrobię Dear Mr Burton po rekomendacji Krzysztofa i może dam drugą szansę video-artom, patrząc na nie z nieco innej perspektywy (dzięki, Karol!).
Kamila Cieślik: Ja polecam pooglądać trochę dokumentów o sztuce, bo to bardzo fajna opcja, a wyjątkowo ciekawe nazwiska się trafiły!
Krzysztof Wall: Takie krótkie formy są w tym przypadku na pewno bezpieczniejsze. Rozwijanie takich narracji do dwóch godzin mogłoby skutkować zatraceniem smaczków, które łatwiej podkreślić w formie krótkometrażowej, bo stanowią w ten sposób główny element odniesienia, a jednocześnie pozostają w sferze przyjemnego niedosytu.
Piotr Migdałek: Trochę jak z dobrą wystawą w muzeum sztuki współczesnej. Cudowna przez kilka, kilkanaście minut, a po godzinie czy dwóch spędzonych na wertowaniu dzieł zbliżonych konwencją, formą czy tematem, nie zachwyca tak jak na samym początku.
Karol Laska: Ja na pewno zobaczę jeszcze parę dokumentów, aby poszerzyć filmowe horyzonty.
Robert Solski: A więc zabieramy się do oglądania! Dzięki wszystkim za dyskusję!
Krzysztof Wall: Dziękuję również!
Piotr Migdałek: Dzięki!
Kamila Cieślik: I ja dziękuję!
Karol daje kciuka w górę
W dyskusji udział wzięli: Robert Solski, Karol Laska, Piotr Migdałek, Kamila Cieślik oraz Krzysztof Wall. Za korektę dziękujemy niezastąpionej Oldze Tyszce.
Dyskusja