Historia oparta na faktach. W Syrii zginęło ponad „x” niewinnych ludzi. Przysłowiowemu Janowi Kowalskiemu udało utrzymać się ich w publicznej pamięci. Takie hasła to już norma w kinie amerykańskim ostatnich dekad, a tym przysłowiowym Kowalskim była Marie Colvin – amerykańska dziennikarka The Sunday Times, która swoją pracę wykonywała na wojennym froncie, tuż obok żołnierzy. Zazwyczaj postacie, wokół których kręci się historia tego typu filmów, mogą pochwalić się nieprostolinijnym charakterem i serią godnych pochwały czynów. Prywatna wojna Matthew Heinemana jest niestety jednym z tworów, zapominających o tym, że logiczna struktura filmu powinna przeważać nad patetycznymi hasłami i bohaterskimi portretami.
Dodatkowych słów kilka o Marie Colvin, czyli kobiecie działającej na rzecz czegoś więcej, niż spektakularnej sensacji, czy taniego rozgłosu. Jej rola wojennego reportera skupiła się na podkreślaniu strat, jakie w trakcie wojny odnoszą cywile – osoby, których cierpienie jest całkowicie bezpodstawne w tego typu sytuacjach. Tak więc spisuje ona tragiczne historie każdego z napotkanych poszkodowanych, nie zważając na zagrożenie płynące ze strony opresyjnej, średnio tolerującej zapędy amerykańskich dziennikarzy. W wyniku starć traci oko, cierpi na zespół stresu pourazowego, a ostatecznie ginie w centrum lokalnej potyczki. Stała się ona niejako przykładem dla całego dziennikarskiego środowiska.
Aby oddać niezłomne nastawienie i twardą osobowość korespondentki, do jej roli zatrudniono Rosamund Pike. Wybór ten jeszcze dziesięć lat temu mógł się wydawać nieoczywisty, ale po jej magnetyzującej kreacji z Zaginionej dziewczyny Finchera, nikt go nie zakwestionuje. A jak wypadła? Krótko mówiąc, tak jak powinna. Cały film to tak naprawdę retrospektywa całej działalności dziennikarki, a także ukazanie jej prywatnych problemów i słabości. Piracka opaska, którą miała zaszczyt nosić, stanowiła ikonograficzny element postaci, a jej sposób „pożerania” papierosów przywodził na myśl Krystynę Jandę z Człowieka z marmuru. Gra ciałem Pike również składała się z wielu przekonująco odegranych automatyzmów. Nagość nie była tu tematem tabu, a wszystkie ruchy w sferze intymnej zostały przedstawione z należytą gracją, zaś same działania zawodowe to już zupełnie inny obraz protagonistki, złożony z przygarbionej sylwetki, wulgarnego języka i męskich odruchów. Aktorka tak mocno wczuła się w powierzoną jej rolę, że zdarzało się jej miejscami przeszarżować z pewnymi gestami, tym samym zakrawając o karykaturę.
Zacząłem od rozbudowanego opisu głównej bohaterki oraz aktorki, bowiem to najmocniejsza część tego filmu, desperacko trzymająca go w ramach oglądalności. Zarówno scenariusz jak i warstwa reżyserska kłócą się ze sobą, oddając wrażenie całkowicie poszatkowanych i bałaganiarskich. Jedyny aspekt, który jesteśmy w jakimś stopniu poznać w tym filmie, to charakter protagonistki, natomiast środowisko, w którym żyje bądź działa, to plejada nieudanych zagrań i papierowych wzorców. Film bardzo eliptycznie przeskakuje a to po polach bitwy, a to po redakcyjnym biurze, czasem dając odetchnąć w domowym zaciszu. Istota problemu leży w tym, że co kilka scen, całkowicie zmieniamy lokację, nie możemy jej poznać, czy się do niej przyzwyczaić, a wir zapodanych wydarzeń musimy po prostu zaakceptować. Zabrakło tu momentów, w których możemy wczuć się w podłoże wszystkich poruszanych problemów czy sytuacji. Na syryjskich terenach doświadczymy jedynie przelatujących nad głową pocisków i nieangażujących wywiadów z cywilami, zaś z dala od wojennego zgiełku, niemożliwym zadaniem jest wczucie się w niestabilną, psychologiczną sytuację bohaterki. Bo raz zbiera ona wyróżnienia na publicystycznych zgromadzeniach, raz kłóci się z Tomem Hollanderem, a raz romansuje ze Stanleyem Tuccim. A, właśnie, Stanley Tucci – występuje on tu w czterech scenach w charakterze płytkiego kochanka, nie mając nic więcej do roboty w całym filmie. A Tom Hollander? Archetyp niesympatycznego szefa, który z czasem staje się nieco bardziej sympatyczny. Warto też dodać, że bohaterka posiada przyjaciół, wspierających ją w bólach egzystencji, jednakże żaden z nich nie otrzymał nawet jednej ciekawej linijki w scenariuszu. Wyjątkiem, być może, jest postać fotografa wojennego, w którą wcielił się Christian Gray, a raczej Jamie Dornan. On nadrabia scenariuszowe braki, całą swoją prezencją i charyzmą, która i tak ogranicza się do portretu typowego przystojniaka w mundurze. Na domiar złego, zabrakło dobrze postawionych ram narracyjnych. Boleśnie ekspozycyjny początek, czy przesadnie pompatyczne zakończenie, które łączy to samo ujęcie z lotu ptaka.
Jeśli już wspomniałem o ujęciach, to pora na parę zdań osłody. Cały czas zastanawiałem się jak to możliwe, że tak niefrasobliwie zaprojektowany film, doczekał się tak porządnej warsztatowo oprawy. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że za zdjęcia odpowiada Robert Richardson (którego zasługi dla kina znajdziecie chociażby w tarantinowskich dziełach). Nie wiem, jak się tu znalazł, ale na pewno sprawił, że wszystkie te semibatalistyczne sceny oglądało się z konsumenckim smakiem. Od strony technicznej, bardzo trudne zadanie czekało na twórców w fazie montażu, za pomocy którego trzeba było sensownie posklejać te wszystkie wymysły reżyserskie. Czasem postprodukcyjne działania gubiły się w chaotycznym scenariuszu, ale należy odnotować parę sprytnych przejść montażowych pomiędzy lokacjami.
Zarówno gra aktorska Pike, jak i operatorskie próby ratunku Prywatnej wojny nie są w stanie zatuszować jej wad, płynących z najważniejszych elementów wszystkich filmów, jakimi są scenariusz i realizacja tego scenariusza. Powaga podejmowanego tematu i wielkość opisywanej jednostki przybiera czasem rozmiar propagandowy, ale powinno przypisać się twórcom mały plusik za jakiekolwiek chęci przelania tych zdarzeń na taśmę filmową. Nie można jednak ignorować, nie boję się tego powiedzieć, nieudolności, z jaką przedstawiona została ta, mimo wszelkich gatunkowych podróży, biograficzna retrospektywa. Jeśli jednak ktoś zdecyduje się na seans Prywatnej wojny, to nie powinien poczuć się zniesmaczony bądź obrażony jego wydźwiękiem, a to głównie dlatego, że ten film nie jest w stanie jakkolwiek wybrzmieć.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Prywatna Wojna
Dyskusja