Relacja z 5. Splat Film Fest

W ramach noworocznych wspominek 2019 kilka spóźnionych słów o Splat Film Fest – International Fantastic Film Festival, czyli moim idealnym zakończeniu sezonu festiwalowego.

Jeśli do tej pory nie słyszeliście o Splacie, to jak najszybciej powinniście nadrobić zaległości. Festiwal obejmuje pokazy filmów z okolicy kina grozy i fantastyki, a także różnego rodzaju wydarzenia towarzyszące, jak chociażby dyskusja pod tytułem „Remake’y, sequele po latach i rebooty klasycznych slasherów – jak zrobić to dobrze?”, w której udział wzięli Łukasz Stelmach, Radek Pisula oraz Kuba Koisz. Zeszłoroczna (ach, ten 2020!) edycja była edycją piątą i trzeba przyznać, że festiwal rozwija się w zawrotnym tempie – przeszedł on bowiem drogę od czterech bezpłatnych pokazów, przypominających raczej przegląd klasycznego kina grozy, po kilkadziesiąt projekcji, z którymi mamy do czynienia obecnie.

W tym roku organizatorzy zdecydowali się zrezygnować z wszelkich retrospektyw i postawić wyłącznie na nowości – w dodatku, poza drobnymi wyjątkami, są to polskie premiery. Te kilka tytułów, które mogliśmy wcześniej zobaczyć przy okazji Nowych Horyzontów czy American Film Festival, to filmy, które idealnie wpisują się w konwencję całego wydarzenia. A obejmuje ona produkcje dalekie od nudnych, przewidywalnych i schematycznych kotletów serwowanych od czasu do czasu przez okoliczne multipleksy. Czyni to z tego tygodnia prawdziwe święto dla miłośników horrorów i wszelkich innych dziwactw.

Piąta edycja Splatu przyniosła pewne zmiany w podziale festiwalu względem poprzedniego roku. Bez zmian pozostały bloki Strach i terror, WTF, Strasznie śmiesznie oraz Krótkometrażowe (choć podczas tej edycji twórcom udało się nawiązać współpracę z Méliès International Festivals Federation, tak więc obok dwóch „zwykłych” bloków, szorty były wyświetlane także w ramach konkursu MIFF). Czwarta odsłona festiwalu odbywała się pod znakiem legendarnej Tromy, natomiast podczas tej ostatniej próżno szukać jakichś „patronów” (choć Troma dostała swą reprezentację w postaci filmu Mutant Blast, o czym później). Również blok Kultowe był w tym roku nieobecny – ale mam wrażenie, że jego duch został przetransmitowany do nowej kategorii, w której mogliśmy oglądać dokumenty. Do tego wszystkiego, niczym wisienka na torcie, dochodzi jeszcze jedna z kategorii – Fantastycznie.

Strach i terror

W tym bloku udało mi się obejrzeć – wliczając tytuły widziane też wcześniej – dziesięć z dwunastu filmów. Moją największą sympatię zdobyły przede wszystkim dwa z nich: Potworna impreza oraz remake Cronenberowskiej Wściekłości o tym samym tytule. Pierwszy z nich to brutalna historia młodych złodziejaszków, którzy na swój nowy cel obierają elegancką rezydencję. Rabunku planują dokonać pod pretekstem pracy na organizowanej przez właścicieli imprezie. Wszystko zdaje się iść po myśli bohaterów do czasu, gdy okoliczności spotkania zaczynają stawać coraz bardziej podejrzane. Film zrealizowany jest z delikatnym przymrużeniem oka, obfituje w sceny gore, całkiem sprawnie posługując się typowymi dla gatunku (i podgatunku) tropami.

Wściekłość to natomiast moje wielkie zaskoczenie. Kiedy dowiedziałam się o planach na remake jednego z pierwszych body horrorów Cronenberga, przez myśl nie przeszło mi nawet, że kiedykolwiek mogłabym mieć okazję zobaczyć go na dużym ekranie. Zastanawiałam się raczej, kiedy – jeśli w ogóle – będę w stanie odszukać go w czeluściach Internetu. Widząc jednak zwiastun produkcji sióstr Soska, ekscytacja opadła – zapowiadało się przede wszystkim na obraz bardzo marnej podróbki zrobionej właściwie nie wiadomo po co. Mimo to postanowiłam nie przepuścić okazji i wybrać się na seans, chociażby w hołdzie Mistrzowi. Film zaczyna się autorefleksją – „dlaczego uporczywie próbujemy odświeżać stare trendy?” Można więc uznać, że produkcja jest właśnie wariacją starającą się udzielić odpowiedzi na to pytanie. Wściekłość w reżyserii Jen i Sylvii Soska nie jest bowiem próbą odcinania kuponów od popularnego klasyka. Obraz kanadyjek jest po prostu hołdem, co reżyserki już w napisach początkowych wyraźnie zaznaczają. Sama fabuła w początkowym zarysie jest zbliżona do oryginału, później jednak coraz bardziej się z nim rozmija, tworząc zupełnie odrębne dzieło. Film ten jak najbardziej odwołuje się do kina cielesnego, rozwija je jednak w nieco inny sposób, niż Cronenberg robił to w roku 1977. Oczywiście nie jest on też pozbawiony wad. Początkowo – zwłaszcza za sprawą niektórych z odtwórców ról – sprawia wrażenie zwykłej amatorszczyzny. Później okazuje się jednak, że siostry znalazły swój sposób na opowiedzenie tej historii, a też samym aktorom zaczyna iść lepiej. Niestety, w produkcji znalazło też miejsce kilka rozwiązań, których nie potrafię zrozumieć. Na ogromny plus zasługuje jednak charakteryzacja i stroje! Kanadyjki zdecydowały umieścić akcję swojego filmu w świecie mody i bardzo się cieszę, że przywiązały tak dużą wagę do kostiumów. Tak więc mimo początkowych niepewności, jeśli lubimy kino gore, filmowi warto poświęcić te półtorej godziny.

Sprawne odwołanie sióstr Soska do spuścizny Cronenberga i jego Nierozłącznych

Niestety Strach i terror to także źródło moich największych rozczarowań. Począwszy od najgorszego, moim zdaniem, filmu na całym Festiwalu Gdzie nie pada cień, pełnego absurdów i zwyczajnie kiepsko zrealizowanego, przez niemiłosiernie nudny Cień ojca, po – mimo że sympatyczne i posługujące się kilkoma ciekawymi zabiegami, to jednak na dłuższą metę zupełnie mnie nieangażujace – Bacurau. W tej sekcji wyświetlana była także Szkółka przetrwania – i tu zgadzam się z organizatorką, która podczas krótkiego wprowadzenia powiedziała, że film ten jest jednym z kilku, które naprawdę trzymają w napięciu i sprawiają, że boimy się o los głównej bohaterki. Szkoda tylko, że pod koniec wszystko się rozłazi i na wierzch wychodzą liczne absurdy.

Strasznie śmiesznie

Kolejna ze splatowych sekcji, to Strasznie śmiesznie. W ramach tego bloku udało mi się zobaczyć pięć z siedmiu tytułów (wliczając już wcześniej widziane W obronie własnej). Moim osobistym hitem jest opowieść o tajemniczej śmierci, czyli Dick Long nie żyje. Reżyserem filmu jest znany z Człowieka-scyzoryka Daniel Scheinert, i to już powinno nam nieco naświetlić, z jakim obrazem będziemy mieć do czynienia. Choć tym razem historia przenosi środek absurdu z rozwiązań wizualno-fabularnych na samo dość nietypowe wyjaśnienie zagadki śmierci tytułowego bohatera. Nie dajcie się jednak zwieźć niektórym opisom, w żadnym wypadku nie jest to film fantastyczny. A wisienką na torcie niech będzie sam reżyser w roli tytułowej, który postanowił przejąć ją po odmowie Channinga Tatuma oraz Justina Timberlake’a.

Fatalny w skutkach dla Dicka Longa wieczór

W obronie własnej widziałam już natomiast wcześniej, pod tytułem Sztuka samoobrony, i już wówczas jawił mi się jako jedna ze śmieszniejszych komedii ostatniego czasu. Jessie Eisenberg jest Jessiem Eisenbergiem, ale twórcy umieli wycisnąć z tego faktu wszystko, co najlepsze. Ta sekcja właściwie mnie nie zawiodła. Dużą sympatię odczuwam także do I ty możesz być mordercą, które jest lekką wariacją na temat slasherowych reguł (idiotyzmów?). Choć wiem, że części widzów zupełnie nie przypadł do gustu ten rodzaj parodii. Dla tych jednak nadal ciekawych mam dobrą wiadomość, film jest bowiem dostępny na platformie HBO GO.

WTF

To zdecydowanie moja ulubiona sekcja. Obejmuje ona jedynie cztery tytuły, wszystkie z nich udało mi się zobaczyć, z czego Deerskin jeszcze w sierpniu przy okazji Nowych Horyzontów. Wszystkie z nich są także świetnymi produkcjami, które wzbudzają w widzu pewną konsternację. Począwszy od najnowszego filmu Dupieuxa, który wcześniej zmierzył się już między innymi z oponą likwidującą wszystko i wszystkich, co napotka na swojej drodze siłą… woli. Teraz natomiast reżyser obiektem fascynacji głównego bohatera postanowił uczynić skórzaną kurtkę. Film Dupieuxa wchodzi do regularnej dystrybucji już 3 stycznia i wszyscy, którzy przegapili jego festiwalowe seanse, będą mogli nadrobić zaległości. Dla mnie jest to najlepszy z dotychczasowych filmów Francuza.

Kolejnym tytułem z sekcji WTF jest Mutant Blast, czyli najnowsza produkcja kultowej Tromy. Chyba żadnemu fanowi horroru wytwórni tej przedstawiać nie trzeba. Troma robi filmy według zasady „wszystkie chwyty dozwolone”, korzystając przy tym z najprostszych i najtańszych rozwiązań. Mimo to Mutant Blast wygląda świetnie. Trudno właściwie opisać słowami, co dzieje się na ekranie, każdy z tym dziełem powinien zmierzyć się osobiście. Zdradzę jedynie, że delfiny nigdy nie będą już takie same. Kraby w zasadzie też.

Do WTF należy także pokazywany w Sundance Tam, gdzie trawa jest bardziej zielona, czyli opowieść o amerykańskim przedmieściu i jego paniach domu – trochę jak w kultowych Żonach ze Stepford, poziom absurdu i satyry jest jednak zdecydowanie wyższy. Zapewniam, że losy bohaterów porażają nieprzewidywalnością. Niezdecydowanym, czy podołają 95 minutom tej sielskiej groteski, polecam krótkometrażowy pierwowzór. Ostrzegam jednak, że choć kończy się inaczej, to zostały w wykorzystane nim w zasadzie wszystkie najlepsze sceny z wersji długometrażowej.

No i ostatnim filmem bloku WTF jest Mope, czyli historia dwóch „wycieruchów” marzących o karierze w branży porno. Ich nieudolność powoduje, że jedynie wytwórnia zajmująca się produkcją, delikatnie mówiąc, dość niszowego odłamu tego kina, decyduje się nawiązać z nimi współpracę. Ale najbardziej niesamowity w tym filmie jest fakt, że oparty został on na faktach. Nie polecam wpisywać w wyszukiwarkę nazwisk głównych bohaterów, bo wcale nietrudno dokopać się do informacji dotyczących życia ich pierwowzorów.

Steve i Tom, bohaterowie Mope

Fantastycznie

Fantastyka nie jest tym, czego najbardziej wyczekiwałam, mimo to na osiem pokazywanych produkcji, udało mi się zobaczyć siedem z nich. Przede wszystkim bardzo porządnie zrealizowana Fala, chyba jedno z większych zaskoczeń Festiwalu, ale też Color Out of Space, czyli kolejna odsłona „krindżowego Kejdża” – dla mnie ciekawsza niż ta z Mandy. Jest też Wiwarium, czyli kolejna odsłona Jessie’ego Eisenberga, tym razem mierzającego się z nudą amerykańskich przedmieść.

Jesse Eisenberg, Imogen Poots oraz „dziwny bąbelek” w Wiwarium

Największe rozczarowanie? Synchronic. Zresztą chyba jedno z największych całego Festiwalu. Szczerze nie mogę się nadziwić tym średniopozytywnym opiniom, bo film jest zwyczajnie głupiutki i niespójny. Porusza w zasadzie tę samą tematykę, co Fala – czyli podróży w czasie – w o wiele bardziej jednak nieudolny sposób. Szkoda, bo początek dawał nadzieję na całkiem niezły film.

Dokumenty

No i w końcu last but not least, czyli Dokumenty. Blok dla widzów, którym brakuje w programie reprezentacji tych klasycznych tytułów. Moim zdaniem świetne rozwiązanie. I tak na Festiwalu znalazły się: Holocaust Deodato – nieco nudnawo zrealizowany obraz poświęcony Ruggerowi Deodato oraz plotkom, jakoby na planie Cannibal Holocaust zginąć mieli prawdziwi ludzie; Wspomnienia: Geneza „Obcego” – bardzo ciekawa produkcja przybliżająca powstanie filmu Ridleya Scotta (dla fanów tego typu dokumentów mogę polecić pozycję od tego samego autora – 78/52, czyli historia Psychozy dostępne jest na Netfliksie. Generalnie warto mieć Alexandre’a O. Philippe’a na oku, jak na razie jako kolejny cel obrał on sobie Egzorcystę).

Następny tytuł przybliżający klasykę horroru to Krzycz, kochana! Mój koszmar z ulicy Wiązów, będący opowieścią o Marku Pattonie, odtwórcy głównej roli w drugim Koszmarze z ulicy Wiązów. Patton przyjął w Zemście Freddy’ego figurę slasherowej Final Girl, a sposób wykreowania przez niego postaci, przysporzył mu wielu problemów. Część odbiorców uznało Koszmar… 2 za „najbardziej gejowski horror w historii”, aktor twierdzi jednak, że stał się ofiarą – jego gra miała być bowiem wynikiem scenariusza i reżyserii. Patton nie był przygotowany na oddźwięk, z którym spotkał się film, postanowił wycofać się z showbussinesu i zniknąć. Krzycz, kochana jest więc pewnego rodzaju terapią pozwalającą aktorowi przepracować po latach gorycz i poczucie niesprawiedliwości, które wywołała w nim produkcja. Bardzo ciekawy tytuł.

Ostatnim dokumentem, który odwołuje się do dzieł z przeszłości jest Horror Noire: Historia czarnego horroru, którego niestety nie udało mi się zobaczyć. Film opowiada o klasykach (jak chociażby Świt żywych trupów, Candyman czy Coś) z perspektywy czarnej społeczności, komentuje stereotypy, którymi posługiwały się te produkcje, ale też ich przemianę oraz narodziny blaxploitation.

Na koniec zaskakująca hybryda dokumentu z mockumentem, Klaun Wrinkles. To jedyny tytuł w tej sekcji, który nie odwołuje się do spuścizny kinematografii grozy, historia jest jednak bardzo niecodzienna. Dla mnie obraz ten mógłby być trochę bardziej porywający, choć twórcy widocznie się starali, serwując widzom w połowie seansu plot twist.

Wrinkles we własnej osobie

To tyle, jeśli chodzi o piątą edycję Splat Film Fest. Podczas tych siedmiu dni świetnie się bawiłam, przeżyłam chwile grozy, ale też śmiechu (a najczęściej chyba „efektu WTF”). Różnorodność tytułów nie pozwalała na nudę, organizatorom udało się przybliżyć wiele ciekawych postaci ze świata kina grozy, które warto obserwować. Nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego zakończenia sezonu festiwalowego. W tym nowym, obiecującym roku życzę sobie i Wam równie pozytywnych festiwalowych wrażeń!

Exit mobile version