TAJEMNICE SILVER LAKE – recenzja

Uwaga! To będzie smutne spojrzenie na wesoły film. David Robert Mitchell zaprasza widzów do pastiszowego pop-labiryntu na ponad dwugodzinne błądzenie pełne zabawnych tropów, znajomych nawiązań i szalonych zagadek. Tajemnice Silver Lake przypominają obrazem apetycznego, słodkiego milkshake’a przełamanego jednak gorzką jak piołun konkluzją o społecznym popędzie pokolenia Y ku trywialnej, stereotypowej, wypłukanej z głębszych wartości kultury popularnej.

Sam (Andrew Garfield) to trzydziestoletni leser, którego pustą egzystencję wypełnia nieoczekiwanie zagadkowe śledztwo w sprawie zaginięcia pięknej sąsiadki (Riley Keough), wiodące wśród mrocznych ulic i podziemi Los Angeles. Sarah przepada jak kamień w wodę, chociaż jeszcze dzień wcześniej pływała szczęśliwa w basenie, przypominając Marylin Monroe z niedokończonego filmu George’a Cukora Something’s Got to Give. Sam z kolei, zanim został domorosłym J.J. Gittesem, podglądał zaginioną chwilę później kobietę przez okno swego mieszkania niczym przykuty do wózka inwalidzkiego fotograf ze słynnego filmu Hitchcocka.

Tajemnice Silver Lake to gatunkowy kolaż. Kryminał w stylu noir miesza się tu z thrillerem i akcentami horroru. Wszystko jednak podano w sosie komediowym, a momentami surrealistycznym. Mitchell żongluje konwencjami, a pomagają mu w tym odpowiedzialni za muzykę i zdjęcia Rich Vreeland oraz Mike Gioulakis. Zdjęcia i muzyka w Tajemnicach… przywołują niekiedy na myśl estetykę klasycznego Hollywood, a od Los Angeles w obiektywie Gioulakisa nie można oderwać wzroku. Hołd dla amerykańskiego kina lat 50. i 60. oraz stylistyki kryminału noir uwidacznia się również w męskiej wizji świata przedstawionego. W filmie Mitchella wszystko jednak może być podszyte ironią. Dlatego też w sposobie pokazywania kobiet w Tajemnicach… można doszukiwać się ironizowania na temat problemu ich wykorzystywania przez wysoko postawionych mężczyzn we współczesnym Hollywood. W akcjach przeciw molestowaniu seksualnemu wciąż niestety zdarzają się próby autopromocji, podczas gdy prawdziwe problemy schodzą na plan dalszy.

Oczy, za pomocą których odkrywamy Los Angeles i rozwiązujemy zagadkę zaginięcia Sarah należą do Andrew Garfielda, który znany jest szerszej publiczności ze swoich ról w  Niesamowitych Spider-Manach (rewelacyjnie wykorzystano to w Tajemnicach…), a tym ceniącym sobie kino angażujące umysł z Milczenia w reżyserii Martina Scorsese. W obrazie Davida Roberta Mitchella Andrew Garfield gra prawdziwy koncert. Jako fajtłapowaty, znudzony i niepotrzebny światu typ jest bezbłędny. Mimo całego uroku aktora, grany przez niego Sam nie wzbudza sympatii widza, ale też nie pozostaje mu obojętny.

Dochodzenie detektywa Sama opiera się na absurdzie i nostalgii. Okazuje się bowiem, że nawet mapa dołączona do płatków śniadaniowych, słuchana od tyłu piosenka pop, sugestie podprogowe reklam telewizyjnych czy stary numer Playboya mogą doprowadzić do rozwikłania zagadki zaginięcia pięknej sąsiadki. Główny bohater przekonany jest też o swojej wyjątkowości. Uważa, że jego dotychczasowe życie, a także wszelkie produkty popkultury, które przez lata istnienia fetyszyzował, służą szczytnemu, wyjątkowemu celowi, jakim jest odnalezienie zaginionej dziewczyny. Brzmi dziwacznie, jeśli jednak przyjrzeć się temu bliżej, to postać Sama skupia jak w soczewce wszelkie stereotypowe przywary pokolenia millenialsów: leniwi, pozbawieni własnych poglądów, pewni siebie z ogromnym apetytem na życie bez zobowiązań. Twórca Coś za mną chodzi przedstawia więc satyrę na pokolenie Y, podkreślając, że produkty popkultury dodają mu fałszywej wyjątkowości. Problem z kulturą masową polega na tym, że doszukujemy się rozwiązania sekretów naszego istnienia właśnie za jej pomocą. Traktujemy ją jako kod, analizujemy jej wytwory – nawet te najprostsze, nadinterpretując ich znaczenie. Jedna ze scen w Tajemnicach Silver Lake, w której główny bohater spotyka się z tajemniczym kompozytorem-tekściarzem, doskonale uwypukla powyższy problem, przewrotnie demitologizując „legendarne” pop-produkty.

Film Mitchella to zresztą jedna wielka analogia, zabawa w skojarzenia, czyli kolejny dowód na to, jak zaśmiecone są nasze umysły. Sam reżyser zdaje się potwierdzać przynależność do wspomnianej wyżej generacji millenialsów. Fascynuje go kultura masowa, jest nią przesiąknięty i choć zauważa problem, nie próbuje nikogo oceniać. Na tym polega właśnie magia Tajemnic Silver Lake. Mitchell niczym wytrawny wędkarz zarzuca haczyk na całe pokolenie Y, przynętą są tu analogie do wytworów popkultury, a złowieni zostają zadowoleni widzowie.

 

Film dostępny na: Cineman, VOD.pl

Recenzja

4,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Tajemnice Silver Lake
Exit mobile version