W 80 FILMÓW DOOKOŁA HBO – Kocioł Bałkański

W 80 filmów dookoła HBO to seria, która ma na celu przybliżyć użytkownikom tej platformy streamingowej mniej lub bardziej znane filmy niezależne z całego świata, w pewien sposób wyróżniające się spośród całej masy dostępnych tytułów. Dziś wskoczymy w gorący Bałkański Kocioł o różnorodnych sceneriach, fabułach i kontekstach historycznych. Miłej podróży!

Wymazani (CHORWACJA, SŁOWENIA, SERBIA, 2018), reż. Miha Massini

Rozpoczynam od filmu, któremu daleko do ideału pod względem czysto artystycznym, a sama realizacja i historia są poprowadzone w sposób przezroczysty, raczej niewart odnotowania. Dlaczego więc zajmuję sobie głowę tym dziełem i co robi ono na tej liście? Cóż, Wymazani wyróżniają się głównie podjętą problematyką związaną z wewnętrznym, jugosłowiańskim konfliktem, o którym w publicznym obiegu było podejrzanie cicho. Cisza ta jest natomiast przewidzianym skutkiem wielu niesprawiedliwych decyzji, prowadzących do zatajenia skandalu, będącego jednocześnie prawdziwą ludzką tragedią. Jak bowiem sam narrator wskazuje, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Słowenii „wymazało” ponad 25 tysięcy ludzi, ograniczając tym samym ich prawa, odbierając tożsamość oraz cały zawodowy dobytek, a także usilnie ich przesiedlając. Główną bohaterką filmu jest właśnie jedna z ofiar czystki, na której przykładzie ukazuje się wszelkie absurdy systemu, podkreślając tym samym jego bezwzględność. Całość zachowuje również ludzki pierwiastek, wzbogacony o wątki patriotyczno-społeczne. Zarówno dla zdobycia niedostępnej powszechnie wiedzy, jak i dla samego faktu uświadomienia sobie pewnych procesów, zachodzących na obszarach bliżej nam nieznanych, warto zapoznać się z tym tytułem. Sami bowiem, jako naród, odczuliśmy na skórze oddech odgórnej degradacji.

Podniebny azyl (ALBANIA, 2018), reż. Robert Budina

Nie dość, że całkowicie zmieniamy typowo mieszczańską scenerię na samo podnóże gór, u którego pasą się rozmaite zwierzęta, to wchodzimy również w rejestry kina powolnego i egzystencjalnego. W centrum tej albańskiej opowieści znajduje się Besnik, samotny, zamknięty w sobie pasterz, całkowicie oddający się swojemu schorowanemu tacie i religii. Życie nadal toczyłoby się swoim sennym, ponurym tonem, gdyby nie dwa wydarzenia zwrotne. Pierwszym z nich jest przyjazd skłóconej ze sobą rodziny, oczekującej rychłej śmierci ojca i ujrzenia swoich imion w testamencie, a drugim osobliwe odkrycie Besnika w lokalnym meczecie. Znalazł on bowiem, pod cienką warstwą ścienną, chrześcijańską ikonę, która wywołuje wiele kontrowersji i prowincjonalnych sporów. Te dwa wydarzenia przekładają się na dwie wzajemnie przenikające się płaszczyzny, stanowiące centrum rozważań filmu. Schizma następuje zarówno w kościele, jak i w rodzinie, a wszelkie toksyny, wypływające ze skrytych emocji i urwanych zdań, wpływają bezpośrednio na stan głównego bohatera, w istocie jedynego niewinnego pośród całej zgrai grzeszników. Jeżeli więc szukacie subtelnej, społeczno-religijnej analizy z przygnębiającą puentą, to dobrze trafiliście.

Litość (GRECJA, 2018), reż. Babis Makridis

Mocno pachnący lanthimosowskim stylem reżyser, a w rzeczywistości związany z częścią dzieł wielkiego greckiego twórcy, ujawnia swoje inspiracje w dziele całkowicie autorskim, poruszającym arcyciekawy temat tabu, dotyczący tytułowej litości. Makridis zgłębia bowiem mały, acz brudny ludzki fetysz – zauważa, że uwielbiamy, gdy ktoś nam współczuje, a osobistą tragedię najlepiej przeżywa się we wsparciu osób niemalże obcych. Główny bohater Litości nie wie, czy jego żona przeżyje, codziennie rano płacze i odwiedza ją w szpitalu, ale żałoba ta zaczyna przyjmować znamiona rytuału. Konieczne dla niego okazuje się wieczne zachowanie przytępionego grymasu, codziennie upieczone ciasto od empatycznej sąsiadki czy słowa wsparcia i parę groszy zniżki od stałego pracownika pralni. Na fortepianie mają być grane jedynie płaczliwe melodie, a każda chwila egzystencji musi zostać odpowiednio przecierpiana. Co jednak się stanie, gdy życie zacznie powoli wracać na odpowiednie tory, a problemów tak jakby brak? Właśnie o ten element Makridis wzbogaca swoje dzieło, a efekty tego zabiegu, pomimo swojego przejaskrawienia, są nad wyraz efektowne. Wręcz makabryczne. Więcej dowiecie się w naszej recenzji.

Dobry listonosz (BUŁGARIA, 2016), reż. Tonislav Hristov

Po raz pierwszy w całej serii oddalimy się na chwilę od kina fabularnego na rzecz dokumentu. I to nie byle jakiego. Dobry listonosz to historia dwóch mężczyzn, startujących w wyborach na wójta małej bułgarskiej wioski na granicy z Turcją, funkcjonującej również jako Wielka Brama w kryzysie migracyjnym, przez którą przewijała się masa uchodźców. W wyborach głosuje nieco ponad 30 osób, a większość prowincji to osoby starsze, przerażone marazmem panującym w ich otoczeniu. Wizerunek całej przestrzeni przybiera formę mikrokosmosu, uzupełnionego o wyżej wspominany kontekst migracyjny i pozorny konflikt poglądowy dwóch kandydatów. Jeden z nich chce bowiem po wybranych wyborach zaludnić wieś syryjskimi uchodźcami, mogącymi ją odbudować i rozwinąć, jednocześnie mając dach nad głową. Drugi zaś jest przeciwnikiem tej idei, chce przywrócenia komunizmu i wybudowania kafejki internetowej dla całego obszaru – innymi słowy, modernizacja pełną gębą. A dlaczego cały konflikt nazwałem pozornym? Bo funkcjonuje on w skali mikro- i to tylko po to, by zająć umysły mieszkańców czymś innym niż samotnością i biernością, które całkowicie dominują nawet najbardziej konserwatywne jednostki. Wszystko jest również bezpośrednio spięte z medialnym wizerunkiem uchodźców, którzy na każdym kroku są przez telewizję demonizowani. Ta mała bułgarska wioska funkcjonuje jako potencjalne schronienie, które przez mentalną zapaść naszych czasów okazuje się niedostępne. I to pomimo szczerych starań wielu biednych ludzi.

Exit mobile version